czwartek, 27 grudnia 2012

#2

Ostatnie dni w Polsce spędziłam załatwiając sprawy związane z porzuceniem szkoły, przyjaciół i chłopaka. PO szkole chodziłam do nauczyciela na douczki z języka angielskiego, z których korzystała także moja matka. Był to mój wychowawca, jeden z niewielu, którzy mnie rozumieli. Mężczyzna tylko 10 lat starszy, chodzący z moją klasą na lotki i piłkarzyki do baru. Często bywało też tak, że odpuszczał nam zadania, kartkówki... ogólnie był spoko. Wraz z klasą zrobił mi cudowne pożegnanie, a także przemiły prezent jakim była antyrama ze zdjęciami i życzeniami od kolegów i grona pedagogicznego. Patrząc na upominek łzy same napływały mi do oczu.
 W czwartek już nie była w szkole. Pomagałam za to w domu pakując rzeczy osobiste. Vicky i Mateusz zostali zwolnieni ze szkoły, by mogli mi pomóc w tych 2 ostatnich dniach w ojczyźnie. Wieczorem poszliśmy razem do pizzeri, gdzie czekali na mnie jeszcze przyjaciele z gimnazjum. Od nich także dostałam  wspaniały prezent - bransoletkę z grawerem "zawsze jesteśmy z Tobą". Uwielbiałam ich wszytkich. Zawsze potrafili mnie rozbawić, a także zaskoczyć, Jak teraz. Spędziłam z nimi cudowne lata życia, i nie chciałabym, by poszły na marne. Umówiłam się z nimi, że będę dla nich zawsze dostępna, nieważne od pory dnia czy nocy, bo dla przyjaciół robi się wszystko, nawet te największe głupstwa. Do dzisiaj pamiętam nasze wieczorne spacery po mieście i nasze cudowne zabawy, które mam uwiecznione na zdjęciach. Lubię je wspominać.
 Mateusz i Vicky odprowadzili mnie do domu, pożegnałam się z nimi, z Vicky znowu się popłakałyśmy. Spędziłyśmy ze sobą 12 lat życia, a to wcale nie mało.
 W domu położyłam się na kanapie, gdyż łóżko było już obdarte z pościeli. Nakryłam się kocem i spróbowałam zasnąć. Za kilka godzin wylatuję do obcego kraju...
 Nadeszła 8 rano. Mama obudziła mnie i przyrządziła mi kanapkę z Nutellą i sok pomarańczowy.
 - Szykuj się powoli - podała mi talerzyk z jedzeniem. - O 15 musimy być w Poznaniu by zdążyć na samolot.  
 - Ok. A przed wyjazdem mogę iść jeszcze się pożegnać z Vicky i Matim? - zapytałam gryząc chleb.
 - Jak musisz... Tylko oni są pewnie w szkole - oznajmiła.
 - To nic. Chcę ich jeszcze zobaczyć chociażby przez minutkę.
 - No dobrze. O 12 masz być tutaj. Przyjedzie po nas wuja i weźmie bagaże na przyczepkę. - matka wskazała na zegarek.
 - Dobrze.
 Zjadłam śniadanie, umyłam twarz i poszłam do liceum, gdzie uczy się przyjaciółka. Przyjaźniłyśmy się od 4 klasy podstawówki, choć znałyśmy się już w przedszkolu. Zawsze byłyśmy razem, ale nie pamiętam jak się zbliżyłyśmy do siebie. Tak jakoś z dnia na dzień to wyszło. W gimnazjum trafiłyśmy do różnych klas i poznaliśmy innych ludzi, jednak to nie było przeszkodą by trzymać się dalej razem. Spotykałyśmy się za każdym razem jak nam tylko pasowało. Różne szkoły średnie także nie stanowiły problemu. W swoich klasach nie miałyśmy ludzi o zbliżonych charakterach do siebie, do mnie to już w ogóle inna historia, gdyż jestem... samolubna i obrażalska. Co kto do mnie nie powie, to potrafię się obrazić o byle co. Taki odziedziczyłam charakter "po tatusiu". Trudno, bywa.
 Stałam w holu i czekałam na przerwę. Była już 9.32, czyli jeszcze kilka minut w ciszy. Zastanawiałam się teraz nad tym, z kim ona będzie spędzała wolne chwile, z kim będzie robiła "wieczorki filmowe", które od jakiegoś czasu miałyśmy w nawyku.
 Rozbrzmiał dzwonek. Nie była to długa przerwa, więc miałam tylko 5 minut by ją znaleźć, pogadać i pożegnać a wiem, że nie odpuści sobie szkoły na cały dzień. Za długo ją znam, by mogła coś takiego zrobić.
 Znalazłam ją na pierwszym piętrze. Stała w "kółku różańcowym" i rozmawiała z koleżankami z klasy. Chwyciłam ją za rękaw i pociągnęłam do siebie.
 - Byłaś i będziesz moją najlepszą przyjaciółką już na zawsze. - przytuliłam ją mocno. Niebieskooka przez chwilę nie wiedziała o co chodzi. Dopiero po chwili przytuliła mnie również.
 - Będę tęsknić.- pociągnęła nosem.
 - Zawsze będę pod telefonem, na skype albo do usług na facebook'u. - ponownie rozbrzmiał dzwonek. - "Zawsze będę z tobą".
 Wyszłam ze szkoły i udałam się w kierunku technikum, do którego chodziłam zarówno ja i 3 lata starszy Mateusz. Napisałam do niego smsa, by wyszedł na korytarz na parterze i podszedł do zejścia do "hadesu" (sala lekcyjna w piwnicy). Po chwili słyszałam szybkie kroki i zbieganie ze schodów. Stanęłam naprzeciw nich i na półpiętrze ukazała mi się jego smukła sylwetka. Uśmiechnęłam się do niego i poczekałam dosłownie kilka sekund by mógł stanąć obok mnie. Objął mnie w pasie i czule pocałował.
 - Kocham Cię - szepnął mi do ucha.
 - Ja ciebie też kocham, mocno kocham - odrzekłam, opierając głowę o jego ramię. Byliśmy w tym stanie przez chwilkę. Staliśmy tak w ciszy, przytuleni.  Dochodziła 10. Pocałowałam go jeszcze raz i kroki skierowałam kroki w stronę wyjścia dla nauczycieli. Ze szkoły do domu miałam zaledwie 5 minut drogi. Wychodząc ze szkoły spojrzałam na jezioro i stwierdziłam, że odwiedzę jeszcze plażę, która była zauważalna z okien klas.
 Posiedziałam chwilę na pomoście i poszłam do domu. Wszystkie kartony i walizki stały koło drzwi frontowych. Panda czekała na podróż w klatce. W jej oczach można było dostrzec przerażenie. Ukucnęłam koło niej i przez kratkę pogłaskałam jej nos palcem.
 - Ja też się boję, kochana. - oczy mi się zaszkliły, a pies polizał mój palec.
 - Bierz psa do samochodu i postaw go na siedzeniu obok siebie - powiedziała mama, wynosząc walizki na korytarz. Wuja wynosił kartony i pakował wszystko na przyczepkę. Wzrokiem ogarnęłam jeszcze blogi ustawione dookoła kamienicy, w której mieszkałam dotychczas. W jednym z nich na 2 piętrze mieszkała moja miłość z dzieciństwa, ale teraz to mieszkanie wynajmowało młode małżeństwo. On sam przeniósł się z rodzicami do innego miasta. Uwielbiałam grać z nim w "ziemię" albo w "palanta" czy piłkę nożną. Dzięki niemu i kilku innym kolegom z podwórka nauczyłam się jako takiej samodzielności, choć wątpię bym kiedyś była tak naprawdę samodzielna.
 Ze wspomnień wyrwał mnie wujek, który właśnie siadał za kierownicą.
 - Gdzie mama? - zapytałam.
 - Zaklucza dom. - wujek przekręcił kluczyk w stacyjce.
 Na mamę czekaliśmy w ciszy. Po chwili wsiadła do samochodu i zapięła pasy.
 - Co się stanie z domem?
 - Marta dostanie klucze. Jak nie będzie chciała tu wrócić to ma prawo sprzedać mieszkanie. - odrzekła sprawdzając, czy ma przy sobie bilety na samolot i potrzebne dokumenty.

 Do lotniska słuchałam muzyki i pisałam ostatnie smsy do mojego ukochanego. Mama rozmawiała z wujem, nawet nie interesuje mnie temat ich rozmowy. Pewnie uzgadniali ile wuja chce pieniędzy za pomoc.
 Przed budynkiem pożegnałam się wujkiem. Teraz mogłam już tylko marzyć o rodzinnym grillu u wuja i kuzynów. Patrzyłam w samochód, który wyjeżdżał z terenu lotniska.
 Wszystkie bagaże załadowaliśmy na wózek, a Pandę oddałam do luku bagażowego, gdzie miała być przez cały czas podróży. Wraz z matką poszłyśmy na odprawę. Za nadmiar bagażu mama musiała jeszcze dopłacić.
 Pół godziny później siedziałam już w samolocie pomiędzy mamą a jakimś dziwnym kolesiem, który na moje oko miał około 60 lat i brodę jak Święty Mikołaj. Zamknęłam oczy. Nie chciałam widzieć momentu startu. Wolałam też nie myśleć jak bardzo Panda jest przerażona. Na samą myśl miałam ochotę iść do niej, wziąć ją na kolana i przytulić, mocno przytulić.
 Samolot wystartował.
 Od 15 minut byłam w drodze do "nowego taty" i domu. Wyobrażałam sobie tylko mały domek na przedmieściach, o którym w środę opowiadała mi mama. Ponoć będę miała własny pokój. Czekałam na taką możliwość od zawsze!
 Włączyłam muzykę i zamknęłam oczy. Prześpię się - przede mną jeszcze 11 godzin lotu... 

***************
Ok. W tym poście głównie są same opisy,  ale od następnego postu zmienia się akcja i będzie więcej dialogów ;) Miłego czytanie i mam nadzieję, że się podoba...     

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz