piątek, 28 grudnia 2012

#3

 Ze snu wybudził mnie dźwięk uprzedzający polecenia stewardessy.
 - Drodzy państwo, proszę zapiąć pasy. Za chwilę lądujemy w Melbourne... - po chwili kobieta powtórzyła polecenie jeszcze po angielsku, ale ja jej nie słuchałam. Byłam za bardzo zajęta podziwianiem miasta z góry.
 Miasto było o wiele większe od Poznania, które dotychczas było dla mnie jedynym dużym miastem, w którym byłam.
 Po pół godzinie czekałam już z mamą na bagaże i Pandę. Chwilkę później mama zauważyła tego swojego faceta. Podbiegła do niego i przytuliła się na powitanie. Mężczyzna podszedł do mnie i podał mi rękę.
 - Cześć, jestem John, a ty to pewnie Angelika i Panda, prawda? - z głosu wydawał się miły, Choć słyszeć swoje imię wypowiadane z takim akcentem, to trudno się nie roześmiać.
 - Tak. Miło mi poznać. - uścisnęłam jego dłoń.
 - Zapewne jesteście zmęczone po podróży. - schował ręce do kieszeni. - Pomogę wam z bagażami i zawiozę was prosto do domu.
 Facet pochwycił kartony i ustawił je na wózku, który stał parę metrów dalej. Na kartony położył walizki, a ja niosłam psa. Nie chciałam jej narażać na kolejne traumatyczne wydarzenia.
 Mężczyzna nie miał więcej niż 50 lat. Był już trochę podsiwiały, ale bardzo zadbany. Ubrany był eleganci, czarny garnitur, krawat zapięty pozłacaną spinką. Tym razem mamie udało się wybrać faceta.
 Wyszliśmy przed lotnisko i przeszliśmy na koniec parkingu. John wyjął z kieszeni spodni kluczyk od samochodu i wcisnął przy nim przycisk. W tym momencie rozległ się dźwięk towarzyszący otwieraniu drzwi za pomocą pilota.
 Spojrzałam po samochodach, by sprawdzić przy którym zamrugają światła. Niestety nie dostrzegłam tego momentu. W ciszy dochodziliśmy do samochodu. Kroki mamy i Johna ucichły. Odwróciłam się. Stali przy oliwkowym Jeep'ie, które uwielbiałam. Wiele razy sobie powtarzałam, że jak zdam prawo jazdy to zaoszczędzę pieniądze i kupię sobie Jeep'a albo Hummer'a. Nie widziałam siebie w innym samochodzie.
 Do auta wsiadałam z przyjemnością. Psa wciąż siedzącego w klatce postawiłam obok i zabezpieczyłam pasami. Ręką przejechałam po skórzanej tapicerce. W środku samochodu unosił się zapach męskich perfum, których nie czułam od bardzo dawna.
 Co chwilę Jeep kiwał się na boki, ponieważ John pakował do bagażnika kartony i walizki. Mama usiadła na przednim siedzeniu.
 - I jak pierwsze wrażenie? - uśmiechnęła się do mnie. Jej oczy rozpromieniały. Jeszcze nigdy jej takiej nie widziałam.
 - Tym razem trafiłaś. - przyznałam.
 - Też tak czuję. - mama rozsiadła się w fotelu i zapięła pasy. Dopiero w tym momencie zauważyłam, że kierownica jest po prawej stronie.
 - Eee mamo, chcesz nasz zawieźć do domu? - przez chwilę kobieta nie zrozumiała aluzji.
 - Ah! Przyzwyczajenie! - uśmiechnęła się i zmieniła miejsce.
 Pies coraz bardziej się denerwował. Częściej warczał i popiskiwał cicho.
 - Za chwilę będziemy w domu - pogłaskałam suczkę po nosie.
 John wsiadł za kierownicę.
 - Panie gotowe? - staruszek uśmiechnął się, poprawił fotel i lusterko.
 Mama uśmiechnęła się tylko i spojrzała na mnie.
 - Zapytał czy jesteśmy gotowe. - przetłumaczyłam jej.
 - Tak!
 - Więc jedziemy.
 Silnik przyjemnie zawarczał. Miałam w sobie coś z chłopczycy - uwielbiałam samochody, motory i wszystko co z nimi związane. Zawsze interesowałam się markami samochodów i jednym, szczególnym typem motorów - chopper'ami. Mogłabym zabić za takie cacko! Wciąż miło wspominam jak wujek Roger zabrał mnie na przejażdżkę swoim chopper'em. Jechaliśmy z prędkością około 120km/h, wiatr rozwiał mi włosy. Czułam jak mi organy podchodzą do góry, jakbym miała je zaraz wypluć. Wtedy sobie powiedziałam, że będę miała takie cudeńko, albo chociaż męża, który będzie jeździł taką maszynką.
 Przez długi czas wpatrywałam się w ludzi, którzy chodzili ulicami Melbourne. Tu była różnorodność etniczna - wszędzie ludzie biali, czarnoskórzy, żółtoskórzy, muzułmanie, chrześcijanie... W Polsce nie było mowy, by tyle różnych ras i społeczeństw mogło żyć ze sobą na porządku dziennym. Szczerze mówiąc inaczej sobie wyobrażałam Australię. Myślałam, że codziennie będę mogła ujrzeć kangury, kaktusy wysokie na 2 metry czy coś takiego, a to kraj jak każdy inny.
 - John, powiedz mi jak daleko stąd są kangury? - zapytałam.
 - Heheheh, byś musiała jechać kilkanaście mil na północny-zachód. Jak chcesz mogę was tam kiedyś zabrać. - mężczyzna spojrzał na mamę, która uśmiechnęła się tylko. Zapewne znowu nic nie zrozumiała, więc ponownie jej musiałam tłumaczyć. Pojęłam, że najbliższe kilka tygodni będzie tak wyglądać.
 Przez miasto jechaliśmy 2 godziny, aż dotarliśmy do osiedla domków jednorodzinnych. Wszystkie domki wyglądały jak z amerykańskich filmów - jednakowa konstrukcja, różniąca się jedynie kolorem ścian lub wielkością ganków. Domki były parterowe, niektóre nie miały garażów, tylko nadbudowany dach, by samochód schować w cieniu. Przyglądałam się wszystkiemu z ciekawością. Patrzyłam na ludzi, którzy oblewali się wodą ze zraszaczy na podwórku, bądź leżeli na leżakach lub pielęgnowali ogródek.
 Samochód zwolnił, po czym skręcił na podwórko jednego z domków.
 - Jesteśmy na miejscu - powiedział podsiwiały mężczyzna.
 Wypuściłam psa z klatki, który od razu pobiegł na trawnik, zaczął wszystko obwąchiwać i "zaznaczać swój teren". Wysiadłam z auta i rozprostowałam kości.  John odkluczył drzwi od domu i zaczął wnosić nasze bagaże. Jeszcze raz spojrzałam na okolicę i stwierdziłam, że pomogę wnosić walizki.
 Weszłam z jedną z walizek do środka. Korytarz był wąski i ciemny. Wypastowana drewniana podłoga błyszczała pod stopami. Ściany były białe, gdzieniegdzie tylko wisiały obrazy przedstawiające krajobrazy z całego świata. Daleko przede mną było duże okno zasłonięte roletą z wikliny lub żaluzją.
 - Angelika, chodź! - W oddali usłyszałam głos Johna.
 - Idę! - zakrzyknęłam i przyspieszyłam kroki.
 Na końcu korytarza były otwarte drzwi przez które weszłam do niewielkiego lecz jasnego pokoju, po środku którego stał owy pan.
 - I jak? - zapytał, zakładając ręce na biodra.
 - Jest śliczny - odpowiedziałam. Mężczyzna się odwrócił i położył dłoń na moim barku.
 - To dobrze. Od teraz jest twój. - uśmiechnął się i wyszedł z pokoju.
 Odstawiłam walizkę na ziemię, gdzie stały kartony opisane moim imieniem. Ściany były w kolorze jasnoniebieskim. Wszędzie widziały puste ramki na zdjęcia. Pod oknem stało duże podwójne łóżko narzucone różowym, włochatym kocem. Pod jedną ze ścian stała duża meblościanka z ogromnym lustrem. Po drugiej stronie pokoju było biurko i krzesło obracane. Nad biurkiem wisiała duża tablica korkowa, a obok niej rozwieszona flaga Polski. W oddali słychać było szczekanie Pandy i głos Johna. Wyszłam dalej zwiedzać dom. Naprzeciw mojego pokoju znajdował się salon z aneksem kuchennym. Pomieszczenie było bardzo nowocześnie urządzone: wielka plazma na ścianie, skórzane fotele, elektryczny kominek. W kuchni umieszczone były dwa piekarniki, szafki i pojemna lodówka z kostkarką do lodu. Wyszłam ponownie na korytarz i zmierzałam ku wyjściu. Po drodze mijałam drzwi, które otwierałam i spoglądałam do środka. Mijałam ślicznie urządzoną łazienkę, przytulną sypialnię i gabinet, w którym stały gablotki z różnymi zdjęciami - od portretów po pejzaże.
 - Hej, John! - zawołałam.
 - Tak?!
 - Jak zarabiasz?! - zapytałam.
 - Rozumiem, że już zajrzałaś do pracowni? - jego głos był coraz bliżej.
 - Tak!
 - Więc jak widzisz jestem fotografem - oparł się o futrynę drzwi.
 - Fajnie... - spojrzałam na niego.
 - Jak chcesz to możesz sobie brać aparaty kiedy tylko chcesz.
 - Dzięki!
 John kręcił się po domu, a ja podziwiałam jego prace. Zdjęcia były śliczne.
 - Angela, mogłabyś pomóc? - zapytała mama.
 - Em tak, już idę.

 Nadszedł wieczór. Pies wciąż biegał na dworze, a ja wypakowywałam już ostatni karton z moimi "duperelami". Opróżniłam także połowę albumu, by zdjęcia moich najbliższych znalazły się w ramkach. Spojrzałam na zegarek. Dochodziła 18.
 - Jaka jest różnica czasu między Australią a Polską? - zagadnęłam do mamy.
 - Około 8 godzin? Nie wiem dokładnie - matka również opróżniała swoje kartony.
 - Hej, John! Masz może wi-fi? - zawołałam ponownie "tatę".
 - Tak, nie ma hasła więc możesz sobie spokojnie wejść.
 - Dzięki!
 Włączyłam laptopa, zalogowałam się i weszłam w "czas globalny". W Polsce była właśnie 10 rano, więc rozmowa z Vicky lub Matim była niemożliwa. Zostawiłam Vicky na skype wiadomość, że zadzwonię jutro o 12 czasu polskiego.
 - Angelika, chodź na kolację! - z salonu dobiegał głos staruszka.
 - Idę!
 Podczas kolacji tłumaczyłam mamie wszystko, co mówił John. Musiało to wyglądać komicznie, ponieważ tłumaczyłam z angielskiego na polski i odwrotnie. Gdy kończyliśmy dochodziła 20. Zawołałam psa do domu i dałam mu jeść i pić. Później zaprowadziłam Pandę do pokoju a sama poszłam do łazienki.
 Po pół godzinie wracałam do pokoju i zastałam Johna w salonie.
 - Nie idziesz spać? - zapytałam.
 - Dzisiaj śpię tutaj, by twoja mama przyzwyczaiła się do wszystkiego. - oparty ramieniem o bok sofy przełączył kanał w telewizji.
 - Dobranoc.
 - Dobranoc. Miłej nocy.
 Położyłam się do łóżka i rozmyślałam o tym, co przyniesie mi jutrzejszy dzień... 

*********************************
Nadeszła mała zmiana planów i niespodzianka dopiero w nowym poście, a nie wiem czy jutro dam radę go napisać i opublikować...
 Jeśli się podoba to komentujcie. Chcę wiedzieć czy Wam się podoba czy nie... ;)

2 komentarze: