piątek, 30 sierpnia 2013

#36

 Ostatni tydzień z chłopakami minął dobrze, chociaż wciąż nie mogłam uwierzyć, że nie zobaczę ich przez najbliższe 3 miesiące.
  Vicky i Luke tworzyli uroczą parę, ale to i tak była dla mnie nowość. Gdziekolwiek szliśmy całą paczką Vicke trzymali się za ręce.
 Ostatni dzień spędziliśmy w wesołym miasteczku, usytuowanym blisko plaży. Wieczorem, siedząc na szczycie Diabelskiego Młynu, w oddali widać było światła miasta i wpływających do zatoki statki. Będąc przy jednym z rozstawionych stoisk zakupiliśmy lampiony, które wypuściliśmy będąc na plaży.
 - Janoskians na zawsze? - Beau wyciągnął rękę do przysięgi. Reszta paczki położyła dłonie na ręce najstarszego z nich.
 - Janoskians na zawsze! - lampion pofrunął w górę, a wraz z nim przysięga złożona przez chłopaków.
 Drugi lampion puściłam z Danielem. Obiecaliśmy sobie być ze sobą na dobre i na złe. Trzeci lampion wypuściła Vicky z Luke'em. Lampiony wznosiły się w ciemniejące niebo nad Melbourne. Zrobiliśmy kółko i przytuliliśmy się wszyscy.
 - W imieniu chłopaków oznajmiam wam, że nie zmienimy się. Wrócimy tacy sami. Jai'a-pizdę poinformujemy o tym, co wam obiecaliśmy, by nie było, że któremuś z nas Hollywood uderzyło do głowy - zapewnił Luke.
 - Mamy nadzieję!

 Nadszedł ranek. Chłopcy mieli być na lotnisku za godzinę, by odbyć drogę do spełnienia swoich marzeń. Wraz z Vicky obudziłyśmy Johna i samochodem podjechaliśmy pod dom Daniela, skąd mieliśmy go zabrać na lotnisko. Ze wszystkimi walizkami chłopcy nie spakowaliby się do jednego vana.
 Przed domem Daniel żegnał się ze swoim ojcem, który miał zaczerwienioną twarz, chyba płakał. Ojczym trąbnięciem pośpieszył Dana, który chwycił walizkę i dwie torby podróżne i podszedł do samochodu. John wysiadł z auta i do bagażnika wpakował bagaże. Daniel wsiadł do auta i pociągnął nosem. W oczach miał łzy.
 - Oczy... oczy mi się spociły - uśmiechnął się i zajął miejsce obok mnie.
 - Mnie nie musisz kłamać - przytuliłam go.
 - Nigdy nie zostawiałem ojca na tak długo - nigdy nie widziałam płaczącego chłopaka, nigdy.

 Na lotnisku była już reszta chłopaków. Wszyscy stali w kółku i rozmawiali. Bracia Brooks przytulili się do swojej mamy i Gina wyszła z budynku lotniska, podobnie postąpił John.
 Pomiędzy nastolatkami zapadła cisza, która trwała minutę. Wszyscy patrzyli na siebie i nic nie mówili. Ciszę dopiero przerwał Beau:
 - Tak więc... czas na nas...
 - Mówisz to tak jakbyście mieli zaraz wszyscy umrzeć - stwierdziłam.
 - Życie w Melbourne umrze bez nas. - zaśmiał się Luke. - Dzięki nam to miasto tętniło życiem, a teraz wszystko będzie takie smutne, szaro-białe... - nie spodziewałam się tak mądrych słów z ust Luke'a.
 - Nie dramatyzuj aż tak! - warknął Beau, uderzając brata łokciem w brzuch.
 - No ale taka prawda!
 - Jak tylko będziecie miały okazję to przyjeżdżajcie. Jak już będziemy w LA to smsem lub w jakikolwiek inny sposób napiszemy wam, w którym hotelu się znajdujemy - Beau chwycił rękoma moją twarz, jego zielone oczy przeszywały mnie na wylot. Trochę niezręczna sytuacja, tym bardziej, że Dan stał obok i na wszystko patrzył. - Będziemy tęsknić.
 - My za wami też - uściskałam każdego z osobna i wyszeptałam do ucha ciche "Powodzenia". Vicky również czule ich pożegnała, mimo że znała ich trochę ponad tydzień.
 Beau i James odeszli byśmy mogły się jeszcze pożegnać z Danielem i Luke'em. Skip wziął mnie na bok, pocałował i przytulił. Ostatni raz go dotykam. Łzy zaczynały napływać do moich oczu, z trudem je powstrzymałam. - Te trzy miesiące szybko zlecą, obiecuję. - swoje czoło oparł  moje, palce splótł z palcami mojej lewej ręki. - Trzymaj się mój mały Pedobearku. - pocałował mnie w czoło i odszedł. Zapewne dla niego to pożegnanie również było trudne.
 Kilka metrów na lewo ode mnie Vicky tuliła się do Luke'a. Słodki widok, jednak nie jestem przyzwyczajona do patrzenia na przyjaciółkę całującą przyjaciela. Przeniosłam wzrok na sufit i udawałam, że nic nie widziałam. Kiedy Luke również szedł w stronę odprawy podeszłam do Vicky, chwyciłam ją za nadgarstek i zaciągnęłam pod dwunasto metrową szybę, skąd było widać samolot linii U.S Airlines szykujący się do wylotu. Nie mówiłyśmy do siebie nic, stałyśmy przyklejone do szyby i czekałyśmy na wejście chłopaków do samolotu.
 W dole widać było ludzi udających się w kierunku schodów prowadzących kilka metrów w górę, do wejścia do samolotu.
 Huk jaki się pojawił oznaczał, że silniki zaczęły pracować. Maszyna obróciła się o 90 stopni, wjechała na pas startowy i wraz z przemierzaną na pasie odległością zaczęła unosić się w powietrze. Pomachałyśmy i wyszłyśmy z lotniska.

 W domu było cicho, za cicho. Zwykle o tej porze siedzieli tu Janoskians i kombinowali nowy filmik dla fanów lub w grali w Fifę przyniesioną przez Luke'a.  - Nie możemy tu siedzieć i usychać z tęsknoty! - poderwałam się z kanapy i stanęłam niczym bohater w kreskówce. - Czas pokazać ci miasto i iść na zakupy! - mój pomysł napotkał się z aprobatą przyjaciółki. Chwyciłam za portfel, torebkę i telefon i wyszłyśmy z domu.
 Tramwajem dostałyśmy się do centrum miasta, gdzie weszłyśmy do jednego z lepszych centrów handlowych. Obeszłyśmy kilka sklepów i kupiłyśmy tyle rzeczy, na ile wystarczała zawartość portfela. Wstąpiłyśmy także do lodziarni, gdzie spędziłyśmy miło czas topiąc smutki w pucharkach lodów czekoladowych z posypką z orzechów. Rozmawiałyśmy o wszystkim i o niczym. Planowałyśmy wyjazd do chłopaków, jednak powrót Vicky do Polski utrudniał podjęcie decyzji.

 Melbourne roiło się od nastolatek noszących koszulki lub czapki z nadrukiem ze zdjęciami chłopaków. Patrząc na nie chciało mi się płakać ze szczęścia, że chłopcy w półtora roku zdobyli rzesze fanów i zdobyli serca setek tysięcy osób, którzy nie wstydzą się, że są fanami piątki nienormalnych chłopaków z Melbourne w Australii.
 - Mam pomysł - zagadnęłam odkładając łyżeczkę do pustego pucharku.
 - Nom.
 - Co jeśli John zadzwoni do twojego ojczyma i poprosi go, byś została u nas jeszcze dwa tygodnie, a my polecimy na tydzień do Hollywood?
 - Piłaś coś dzisiaj? W twoim pomyśle widzę kilka małych błędów. Po pierwsze: Jak niby John miałby się dogadać z Jarkiem? Po drugie: Rodzice się nie zgodzą, i po trzecie: Skąd niby miałybyśmy wziąć kasę na bilety? Dzisiaj i tak dużo pieniędzy wydałyśmy na to wszystko, co nam wadzi teraz przy krzesłach.
 - Twój ojciec wyjeżdża do Francji co jakiś czas, tak? - Vicky kiwnęła głową. - Więc język na pewno zna, a chyba zapomniałaś, że w Australii jak i w Anglii i Ameryce w szkołach jako języka obcego uczy się języka francuskiego - pstryknęłam palcami. - John pewnie umie francuski, więc jeden problem z głowy. Teraz co do twoich rodziców... John potrafi każdego zbajerować, twoi rodzice na pewno połkną haczyk...
 - Nie licz na to...
 - Nie przerywaj mi! - wystawiłam rękę zasłaniając nią twarz przyjaciółki. - Jak się nie zgodzą to najwyżej nie dotrzesz na lotnisko w terminie, kiedy powinnaś wylatywać do Polski, a wtedy mogą nas szukać już w LA. A kasa na bilety zawsze się znajdzie. Ewentualnie John nam pożyczy... Chociaż obiecałam mu, że już nie będę potrzebowała kolejnego biletu do Polski, a Polska nie leży w Ameryce!
 - Genialne geniuszu - burknęła pod nosem szarooka.
 - Lecimy do domu! - wyjęłam z portfela pieniądze, które zostawiłam pod pucharkami lodów, chwyciłam za torby z zakupami i wybiegłam z lodziarni.
 Vicky wybiegła za mną, chciałyśmy jak najszybciej dostać się tramwajami do domu.

 - John! John, jesteś w domu?! - krzyczałam od wejścia, musiałam jak najszybciej poinformować go o moim planie.
 - W gabinecie! - z wnętrza domu słychać było stłumiony głos ojczyma.
 - Mam do ciebie sprawę! - weszłam do gabinetu staruszka, który właśnie drukował zdjęcia z sesji ślubnej jednej z sfotografowanych par.
 - Jeżeli dotyczy to ucieczki na drugi koniec świata to moja odpowiedź jest krótka i zwięzła: nie.
 - Jeszcze ci nie powiedziałam co to za plan...
 - Zamieniam się w słuch...
 - No więc, chcemy lecieć do chłopaków do LA, ale Vicky niedługo musi wracać do Polski i nie mamy pieniędzy na bilety...
 - Więc chcesz bym poprosił jej rodziców, by przysłali pieniądze dla niej na bilet i by się zgodzili byście same leciały do Ameryki?
 - Blisko.
 - Nie - John odwrócił się i wrócił do wykonywania czynności sprzed mojego przyjścia.
 - No ale dlaczego?
 - Bo nie wezmę na siebie odpowiedzialności za was, kiedy nie będziecie pod moją opieką...
 - Ale jak leciałam do Polski to mogłam lecieć?! - furia we mnie rosła.
 - Wtedy byłaś pod opieką swojej cioci...
 - A tam będziemy pod opieką chłopaków, ich menadżera i ochroniarza! No zgódź się, proszę... Będę grzeczną dziewczynką...
 - Powiedziałem nie. Vicky powinna wrócić do domu i się dalej uczyć. W Polsce trzeba się uczyć, tutaj niekoniecznie...
 - Czyli nie muszę chodzić do szkoły? Super... - założyłam rękę na rękę i oparłam je o piersi.
 - Nie o to mi chodziło. Chodzi o to, że w Polsce jest wyższy poziom nauczania niż w krajach anglojęzycznych...
 - Co chcesz przez to powiedzieć?
 - Nie interesowało cię nigdy to, dlaczego zakochałem się w twojej mamie a nie w jakiejś innej kobiecie, bliżej Australii? - John wskazał na krzesło. - Usiądź.
 - Zastanawiało, ale nie chciałam pytać...
 - Kiedy moja pierwsza żona odeszła ode mnie, moja wtedy jeszcze żyjąca matka powiedziała, że mogłem wziąć za żonę Polkę, tak jak mój ojciec wiele lat temu.
 - Czyli po części jesteś Polakiem?
 - Prawie. Jestem Australijczykiem, ale w połowie moje korzenie wywodzą się z Polski.
 Szczęka opadła mi na podłogę. Jak John mógł mi czegoś takiego nie powiedzieć od razu?
 - Żartujesz, tak?
 - Nie, nie żartuję.
 Wyszłam z gabinetu i poszłam do pokoju, gdzie czekała na mnie Vicky. Powiedziałam jej o tym, czego dowiedziałam się od Johna i obmyślałyśmy kolejny plan dostania się do Hollywood.


****************
Dziękuję Wam z całego serca za te PONAD 10k wejść i 182 opublikowane na blogu komentarze! Dla Was to tylko przeczytanie posta i wyrażenie swojego zdania na temat tego, co piszę, a dla mnie to część tego, co kocham i co pozwala mi się oderwać od rzeczywistości i przenieść na inny kontynent by móc być blisko moich idoli. Każdy wasz komentarz biorę sobie do serca i staram się jeszcze bardziej udoskonalać w pisaniu.
Kończą się wakacje i zaczyna szkoła, a jako że jestem już w klasie drugiej technikum czeka mnie dużo nauki, więc posty nie będą dodawane regularnie, tylko jak napiszę, to dodam. Postaram się nie zaniedbywać bloga, bo bym zawiodła nie tylko siebie, jak i zapewne Was i moją przyjaciółkę, która wspiera mnie przy blogu od samego początku.
Dziękuję za wsparcie :)x

4 komentarze: