- Jesteś tego stuprocentowo pewna? - zapytał ponownie.
- Tak, 100 %. Obiecuję - wlepiłam swoje zielone ślepia w mężczyznę, który spojrzał znacząco na matkę stojącą obok.
- Dobrze. W takim razie dopakuj walizki, uszykuj sobie ciuchy na jutro i idź już spać. Zawiozę cię na lotnisko o dziesiątej byś zdążyła na odprawę. Z Marzeną zostaniemy z tobą na lotnisku do momentu wylotu - imię mojej matki śmiesznie brzmi wypowiadane z jego ust, w tym akcencie.
- Dziękuję - wtuliłam się w niego. Matka podeszła i objęła nas oboje. - Jesteście cudowni.
Spojrzałam na wtulających się w siebie parę zakochanych i udałam się do pokoju. Na prośbę ojca dopakowałam walizki, w których znalazły się także wszystkie materialne zdjęcia z chłopakami. Na krzesło rzuciłam ciuchy, w których jutro odbędę podróż. Położyłam się na łóżku i spojrzałam na opustoszony pokój. Poczułam się jak w dniu przyjazdu tutaj, kiedy jetlag nie był dla mnie problemem, kiedy chciałam rozpakować wszystko i iść zwiedzać okolicę, poznać ojczyma. Przypomniałam sobie także pierwsze spotkanie z Jai'em, który przyszedł pożyczyć od Johna kamerę. Leżałam i wspominałam ognisko powitalne, na którym zbliżyłam się bardziej do Daniela. Piękne chwile.
Minęły dwie godziny, kiedy myślami byłam w przeszłości. To, co chłopcy zrobili nie było niczym złym, po prostu nie dopasowali się z czasem, niestety. Wstałam z łóżka, poprawiłam włosy i wyszłam z pokoju.
- Jeszcze nie śpisz? Przed tobą długa podróż - natknęłam się na Johna wychodzącego z łazienki.
- Nie chcę wracać do Polski. Znaczy chcę, ale nie na stałe.
- To na jak długo chcesz wrócić? Dopiero co chciałaś stąd jak najszybciej wyjechać i wrócić do rodziny, więc czegoś tu nie rozumiem - zapytał zdezorientowany.
- Tak wiem, ale tęsknię za przyjaciółmi, których zostawiłam właściwie bez możliwości pogodzenia się z tym. Tęsknię też za słyszeniem języka polskiego na każdym kroku, a nie sporadycznie kiedy Polak zapomni jakiegoś słowa na ulicach Melbourne. To nie to samo. Ty w każdej części świata dogadasz się w języku, z którym się urodziłeś. Ja po polsku dogadam się tylko w mojej ojczyźnie, poza tym przy wymowie zanikają mi już polskie litery i coraz bardziej się czuję, że oddalam się od historii, a nie chcę zapomnieć tego kim byłam - tłumaczyłam się. - Chcę wrócić do Polski by ponownie poczuć to, kim tak naprawdę jestem - mężczyzna patrzył na mnie nie zmieniając grymasu. - Jest możliwość bym wróciła tutaj z siostrą? Albo chociaż przyleciała z Vicky? Proszę.
John westchnął głośno i podrapał swój trzydniowy zarost. Patrzyłam na niego niczym kot ze Shreka.
- Ale ten bilet będzie twoim prezentem gwiazdkowym - oznajmił.
- Tak! Oczywiście! Nawet nie śniłam o innym! - przytuliłam go. - Ale mam jeszcze jedną prośbę.
- Słucham?
- Nie mów o tym ani mamie, ani chłopakom, dobrze? Niech to będzie taka niespodzianka dla nich z okazji świąt.
- Jak sobie życzysz - ucałował mnie w czoło. - Czyli nie wypisywać cię jutro ze szkoły?
- Oczywiście, że nie! Szkoła tutaj jest o wiele lepsza niż ta w Polsce i nie zamierzam jej zmieniać.
- Dobrze, w taki razie jutro zakupię ci kolejny bilet - powiedział na jednym wydechu. - Ale mam nadzieję że to ostatni, jaki ci sprawię w tym roku.
- Tak. I mam jeszcze jedną prośbę.
- Jaką?
- Użyczysz mi swojego aparatu na czas przeprowadzki?
- Tak. Weź ten, który zawsze Jai brał - wskazał palcem za siebie, gdzie znajdował się korytarz.
- Dziękuję.
- O czym rozmawiacie? - zagadnęła idąca w stronę łazienki matka.
- A tak, żegnam się z Johnem i dziękuję mu za gościnę - oznajmiłam.
- Ok. Rozumiem - zamknęła za sobą drzwi.
- Nasz mały, brudny sekret? - wyszeptał staruszek.
- Tak.
Budzik zadzwonił punktualnie o siódmej rano. Udałam się do łazienki, wzięłam prysznic, umyłam twarz i nałożyłam na nią lekki makijaż. Resztę kosmetyków zapakowałam do ostatniej walizki, w której było jeszcze miejsce. Uruchomiłam na chwilę laptopa, by sprawdzić facebooka i poinformować znajomych z Polski o powrocie Australii po czym spakowałam urządzenie do torby podręcznej. Do drzwi pokoju rozległo się pukanie.
- Co z kartonami? - zapytał John.
- A mama jeszcze śpi?
- Tak. Obudzi się dopiero o ósmej, bo przestawiłem jej budzik.
- Ty zły... - zaśmiałam się. - Nie wiem, a co poradzisz z nimi zrobić? Bo tak trochę głupio brać je do Polski i po jakimś czasie z nimi wracać.
- Może wyniosę je do garażu albo wywiozę do kolegi?
- O! Bardzo dobry pomysł! Tylko zdążysz to zrobić teraz?
- Spokojnie. Tylko wymyśl mi jakąś sensowną wymówkę.
- Mam! Jedź ze wszystkimi moimi bagażami do kolegi, weź też moje walizki i zawieź je na lotnisko a ja mamie wmówię, że razem byśmy się nie zmieściły do samochodu i weźmiemy taksówkę - podałam mój pomysł.
- Sądzisz, że da się na to nabrać tym bardziej, że zabrałem was obydwie z lotniska do domu wraz z podwójnymi bagażami i psem?
- Nie jest tak mądra za jaką się uważa. Spokojnie, ja zadbam o to by wyglądało to realistycznie - puściłam do mężczyzny oczko. - No jedź już.
John zabrał wszystkie moje graty do samochodu po czym odjechał. Korzystając z chwili przyrządziłam sobie w kuchni śniadanie po czym rozsiadłam się obok psa i poczęłam się z nim bawić. Ciężko mi było sie z nim rozstawać na 3-dniowe wycieczki a co dopiero na półmiesięczną rozłąkę liczącą paredziesiąt tysięcy kilometrów?
Poszłam do gabinetu Johna, z którego wzięłam aparat i dopakowałam go do torby podręcznej.
Drzwi od sypialni otworzyły się z hukiem, a w progu stanęła rozczochrana matka.
- Ty to zrobiłaś celowo! - wskazała na mnie palcem.
- Ale co zrobiłam?
- Przestawiłaś mi budzik na ósmą bym nie odwiozła cię na lotnisko!
- Skoro bardzo chcę wracać do Polski to dlaczego niby nie chciałabym byś mnie odwiozła na samolot? - zapytałam ironicznie.
- W sumie nie wiem... Ale wiem, że to byłaś ty!
- I ty serio czasem się zastanawiasz po kim ja jestem taka głupia? - rozłożyłam ręce.
- Nie z takim tekstem do matki!
- Idź się umyć a nie! Zamówię taksówkę o 9.30 i jedziemy - oznajmiłam.
- Dlaczego taksówkę? John miał nas zawieźć.
- Tak, ale jechał jeszcze po coś do kolegi. Przy okazji wziął moje bagaże i będzie na nas czekał na lotnisku.
- Rozumiem - matka udała się do łazienki a ja poszłam do pokoju sprawdzić, czy czegoś nie zapomniałam.
Otworzyłam szafę i sprawdziłam, czy na najniższej półce znajduje się prezent świąteczny dla Daniela. Po upewnieniu się poszłam do salonu czekać na matkę. Z niecierpliwością spoglądałam na zegarek.
- Masz wszystko? - kobieta przegryzła skibkę chleba.
- W pokoju nie zostało nic mojego prócz flagi i mebli, reszta jest w kartonach i walizkach.
- A kartę zmieniłaś?
- Kartę? Jaką kartę? - zaciekawiłam się, a serce zaczęło mocniej pompować krew.
- No kartę SIM z Polski. Byś mogła dzwonić do przyjaciół i zadzwonić po wuja jak już wylądujesz.
- A, tą kartę. A gdzie ona jest?
- Powinna być nad gazówką w ceramicznym kubeczku - matka wskazała kciukiem za siebie.
Zerwałam się kanapy i pobiegłam w wskazane przez kobietę miejsce. Sięgnęłam z półki kubek, o której mówiła i wyjęłam z niej małą, granatowo-złotą kartę wielkości paznokcia. Do kubka schowałam aktualnie użytkowaną kartę a jej miejsce w Iphone zajęła karta z numerem z Plusa.
- Jestem gotowa - schowałam telefon do kieszeni i podeszłam do rodzicielki.
Spojrzałam na zegarek i zadzwoniłam po taksówkę, która pod domem była po piętnastu minutach. Po raz ostatni pożegnałam się psem, wsiadłam z mamą do pojazdu i odjechałyśmy. Miałam cichą nadzieję, że chłpcy jeszcze przyjdą się ze mną pożegnać, jednak dla nich to chyba było za trudne. Całą drogę na lotnisko leciał mi łzy spowodowane rozłąką z moim ukochaną, trzyletnią suczką, którą zaadoptowałam właśnie od wuja Pawła. Patrząc na matkę, ojca i młodszą siostrę mojej Pandy będę myślała o tym, jak sunia właśnie się czuje i o czym myśli. Czy tęskni za mną? Czy właśnie leży na moim łóżku i czuje moją coraz bardziej ulatniającą się woń?
- 25 dolarów - oznajmił kierowca tuż przed budynkiem Tullamarine Airport. Wysiadłam z pojazdu i spojrzałam na lądujący właśnie samolot, kiedy matka właśnie płaciła za transport.
- Jesteś gotowa? - zapytała zamykając za sobą drzwi zółtej taksówki marki Ford.
- Tak - oznajmiłam niechętnie. - Ale będę tęskniła za chłopakami i wszystkim co tu jest. Nawet za tobą.
- O, jak miło z twojej strony - uśmiechnęła się. - Na którym terminalu masz się stawić?
- Na 3 - spojrzałam na bilet. - Dochodzi dziesiąta więc lepiej już chodźmy.
Weszłyśmy do ogromnej hali z całym mnóstwem ludzi. Przed terminalem zaczęłam szukać Johna, który wcześniej mi oświadczył, że będzie tutaj na nas czekał jednak nie sprecyzował, w którym miejscu dokładnie. Zaczęłam chodzić koło restauracji z nadzieją, że go znajdę. Mężczyzna stał właśnie w kolejce przy McDonald's i płacił za dwie kawy, oraz zestaw Happy Meal.
- Czekamy - podeszłam do lady i zabrałam z niej małą czerwoną paczuszkę przeznaczoną raczej dla mnie.
John trzymając w ręce tackę z papierowymi kubkami pełnymi kofeinowego napoju szedł za mną do mamy, której wręczył jeden z kubków. Usiedliśmy na ławce obok i czekaliśmy na wezwanie na terminal. W czasie piętnastu minut zjadłam wszystko, co zakupił dla mnie ojczym, a zabawkę z zestawu oddałam dziewczynce, która siedziała naprzeciwko i patrzyła na mojego białego kucyka Pony.
- "Osoby udające się w lot do Polski proszone są o podejście z bagażami do odprawy" - przez megafon dało się słyszeć przyjemny głos kobiety, która powtórzyła komendę jeszcze po polsku.
- John, gdzie są moje bagaże? - odpady po brunchu wyrzuciłam do kosza.
- Już po nie idę - mozolnie wstał z ławki.
- Zostawiłeś gdzieś moje rzeczy bez opieki? - zapytałam patrząc na niego z niedowierzaniem.
- Spokojnie, już po nie idę - mężczyzna poszedł w kierunku największego tłumu.
- No geniusz. Jeżeli on je tam zostawił to mogę być pewna, że są puste - mruknęłam do siebie, kiedy John począł wracać. - Gdzie moje walizki?
- Ochrona musiała je zgarnąć, bo ich nigdzie nie ma - rozłożył ręce, a ja pacnęłam się rozłożoną dłonią w twarz. Krew zaczęła się we mnie gotować.
- Dobra, wiesz co? Nie wiem jak ty to zrobisz, ale masz mi odzyskać moje bagaże. Ja idę do łazienki - z niedowierzaniem udałam się do damskiej toalety. Załatwiłam się, delikatnie przemyłam twarz i wróciłam do opiekunów. - I co?
- Patrz tam - staruszek wskazał miejsce do którego udał się wcześniej.
Moim oczom ukazali się bliźniacy oraz James idący z moimi walizkami. Uśmiech samoistnie zawitał na mojej twarzy.
- Jednak przyszliście się pożegnać! - przytuliłam ich wszystkich za jednym zamachem.
- A sądziłaś, że zostawimy cię ot tak i zapomnimy? - uśmiechnął się Jai.
- Szczerze nie spodziewałam się po was zbyt wielu.
- Czyli tego jeszcze bardziej się nie spodziewałaś - Luke wskazał palcem za moje plecy.
Odwróciłam się i serce zabiło mi mocniej. W moim kierunku szedł Daniel ubrany w ten sam kostium, w którym zaskoczył mnie ostatnio - przebrany za czerwonego Teletubisia, Po. Zaczęłam piszczeć z radości.
- Tak. Takiej reakcji oczekiwałem - uśmiechnął się i rozłożył ręce, w które mu się rzuciłam. Chłopak chwycił mnie i mocno przytulił.
Uczucie było cudowne. Zobaczyć swojego ukochanego, przebranego jak ostatni idiota w miejscu publicznym, gdzie podczas jednej godziny przemija kilka tysięcy osób różnych wyznań i narodowości. Zapewne pomyśleli: "Co to za dziwne, białe dziecko?" Ale mnie nie interesowały ich myśli, interesowało mnie to, co działo się wokół mnie teraz.
- Jesteś cudowny! - popłynęły mi łzy szczęścia.
- Nie płacz, bo się niepotrzebnie rozmażesz - stwierdził.
- Nieważne. Ważne, że tu jesteś i że cię kocham - lekko odchyliłam głowę i pocałowałam go.
- Chciał zadbać, byś go nigdy nie zapomniała, a my mu w tym pomogliśmy - oznajmił James.
- Jesteście cudowni! - spojrzałam na przyjaciół. - A gdzie jest Beau?
- Kupuje ci niespodziankę od nas wszystkich. Spójrz.
Ogromny pluszowy miś był właśnie niesiony w moją stronę przez najstarszego z braci Brooks. Pomimo bólu rozstań, te było najpiękniejsze.
- Nie zapomnij nas - Beau wręczył mi zabawkę, która sięgała mi do pasa.
- Nie zapomnę, obiecuję - otarłam łzy.
- "Osoby udające się w lot do Polski proszone są o podejście z bagażami do odprawy" - głos kobiety ponownie rozniósł się po hali.
Spojrzałam na wszystkich, którzy powoli mieli łzy w oczach.
- A gdzie są kartony z twoimi rzeczami? - zauważyła matka.
- Em, mój kolega pewnie już czeka z nimi na odprawę - John puścił mi oczko. - Pożegnaj się i idziemy.
Przytuliłam jeszcze każdego z osobna, wzięłam misia i walizki i poszłam z ojczymem na miejsce odprawy.
- Nie zapomnij o nas! Ani o mnie! - zawołał Daniel machając ręką.
- Nie zapomnę! - odmachałam mu.
- Tak głupio trochę skoro się tak starają a ty nie wyjeżdżasz na stałe, prawda? - stwierdził mężczyzna.
- Tak. Ale oni o tym nie wiedzą prawda? W ogóle ty z nimi to uknułeś?
- Sami do mnie przyszli z tym pomysłem. I nie, nie wiedzą. Dotrzymam tajemnicy.
- Czyli to jest ten twój "kolega od bagaży"?
- Można tak powiedzieć - zaśmiał się i do ręki wręczył mi kolejny bilet lotniczy.
- Dziękuję.
- Nie ma za co. Sprawdź datę.
Na świstku papieru widniał napis 21.12.2013, który przeczytałam na głos.
- Cudowny prezent na święta dla mamy.
- Tak. Twoja siostra również ma tą datę, ale inny samolot, ponieważ wcześniej leci do...
- ... do Tokio, wiem. Mama zdążyła mnie powiadomić - przerwałam mu.
- Jak wrócisz to cię zabiorę do ZOO byś mogła zobaczyć kangury, ty mój małpiszonie - zmierzwił mi włosy.
- Dzięki, gorylu - ustawiłam się w kolejce do odprawy. - Dziękuję.
- Udanego lotu - John zniknął gdzieś w tłumie, jednak cały czas czułam jego, mamy i chłopaków obecność.
Razem z nimi miałam więź, która była nierozerwalna pomimo kilometrów.
W samolocie długo nie musiałam czekać na sen, który dopadł mnie pół godziny po wylocie z Melbourne, a raczej z mojego nowego domu.
***************
Bardzo ładnie proszę o więcej komentarzy, to mnie bardzo motywuje do dalszej pracy :) x
Świetne!
OdpowiedzUsuńChcę po prostu już następny rozdział xx
Musisz zawsze przerywać w momentach kiedy sie chce dalej czytać?
OdpowiedzUsuńKocham twoje opo xx
muszę XD ja kocham osoby, które to komentują i dają mi wenę twórczą <3
UsuńBierz jej jak najwięcej ;*
UsuńKocham <333
OdpowiedzUsuńJa też cię teraz zmotywuję. To jest świetne!!
OdpowiedzUsuńKiedy następny, bejbe? xx
OdpowiedzUsuńśroda xx
Usuń;(
Usuń