niedziela, 14 lipca 2013

#28

Ostatnie 2 tygodnie spędzone w Polsce minęły mi dobrze. Spędziłam dużo czasu z rodziną i przyjaciółmi, z którymi mogłam szczerze porozmawiać. Rodzina dała mi wsparcie, którego brakowało mi w Australii. Mogłam z nimi obgadywać mamę, co lubiłam robić z ciotkami. Spotkałam też kuzynów, za którymi również się stęskniłam.
 Zostały mi dwa dni do powrotu do domu. Od rozmowy z Jai'em i Luke'iem nie rozmawiałam z nikim z Melbourne. Daniel się do mnie nie odezwał ani razu, nie wiem czemu. Może chce o mnie zapomnieć i znaleźć inną? Ale chłopcy chyba by mnie poinformowali o takiej sytuacji, prawda?
 Pakowałam właśnie swoje rzeczy i popijałam kakao. Napój z czekolady zawsze działał na mnie uspokajająco i dawał mi dużo do myślenia. Poza walizkami zostawiłam tylko ciuchy na dwa najbliższe dni i coś do ubrania do samolotu.
 Kuzyn siedział przy komputerze, a ja zajmowałam się rzeczami, które mogłam zrobić przed wylotem. Z portfela wyjęłam przysłane przez matkę pieniądze i schowałam je do kieszeni spodni. Na zegarku była godzina 16:32, więc dojechanie do sklepów i zrobienie ze spokojem zakupów było już niemożliwe. Położyłam się na łóżku, włączyłam playlistę i rozmyślałam co kupić chłopakom na gwiazdkę. W Międzychodzie było kilka sklepów z pamiątkami, więc może tam znajdę rozwiązanie?
 Leżałam i wymyślałam plan doskonały, by chłopaków zaskoczyć z moim przyjazdem. Uruchomiłam laptopa i dostałam napływ wiadomości na Skype od Jai'a, który kiedy zobaczył ż jestem dostępna, zadzwonił do mnie.
 - Co się stało? - zapytałam.
 - "Mamy mały problem" - oznajmił.
 - Jaki niby problem?
 - "Daniel się do ciebie wybiera".
 - Co?!
 - "Daniel się do..."
 - To zrozumiałam - przerwałam mu. - Ale dlaczego on chce...
 - "Angie? Słyszę Angie?" - zza Jai'a usłyszałam głos Skipa, który podbiegł do kamerki i zepchnął nastolatka z krzesła. - "Hej mała".
 - Daniel, co ty chcesz zrobić? - zapytałam.
 - "Lecę do ciebie" - orzekł.
 - Nie możesz...
 - "Mogę! I nie chcę słyszeć słowa nie! Rozmawiałem z ojcem i się zgodził na mój wylot..."
 - "On kłamie! Nie zgodził się!" - w tle usłyszałam głos młodszego z bliźniaków.
 - "Zamknij się Jye!"
 - "Nie bij mnie!"
 - Daniel - zwróciłam się do nastolatka. - Nie możesz wylecieć do obcego kraju, gdzie nie znasz języka. Po angielsku nie dogadasz się z nikim tutaj.
 - "Z tobą się świetnie dogaduję".
 - Ale ja mieszkałam w Australii i co chwilę miałam kontakt z tym językiem. Nie wiele Polaków stać na wylot do obcego kraju by uczyć się języka - oznajmiłam spokojnie.
 - "To się nauczę!"
 - Nie Daniel! Nie możesz!
 - "Mogę! Nie zabronisz mi!"
 - Właśnie to robię! - uderzyłam pięścią w podłogę, na której siedziałam. Kuzyn siedzący kilka metrów dalej patrzył się na mnie jak na idiotkę.
 - "Ale..."
 - Żadnych ale Skip. Nie możesz.
 - "Kocham cię".
 - Ja ciebie również kocham, ale nie możesz. Obiecuję, że jak tylko będę miała możliwość to przylecę do Melb cię odwiedzić.
 - "Przyrzekasz?"
 - Tak, przyrzekam. Nie przejmuj się mną. Nie mam tu chłopaka, kocham ciebie - uśmiechnęłam się.
 - "Ja tu oszaleję" - opadł na kolana i ręką przeczesał swoją grzywkę.
 - Ja bez ciebie także, ale musimy wytrzymać. Kocham cię.
 - "Ja ciebie również kocham" - w jego oczach ukazał się blask, serce zabiło mi mocniej.
 - Muszę kończyć, u mnie jest dziewiąta wieczorem.
 - "Dobranoc, kochanie".
 - Dobranoc - rozłączyłam się i łzy napłynęły mi do oczu, jednak powstrzymałam je.
 - Z kim rozmawiałaś? - zapytał kuzyn.
 - Z przyjacielem i chłopakiem z Australii.
 - Są kangurami?
 - Nie... Nie są... - chłopak jest dziwny, przeraża mnie coraz bardziej.
 - Szkoda. Zawsze chciałem zobaczyć kangury - nie wierzę, że on ma 13 lat, nie wierzę.
 - Są słodkie i puchate - grzebałam w komputerze.
 - Widziałaś je na żywo? - zaciekawił się.
 - Nie, ale widziałam je na zdjęciach... Zdjęcia... - pstryknęłam palcami i podbiegłam do walizki. - Wzięłam aparat a nie robię zdjęć, mądra ja.

 Kuzyn od rana uruchomił komputer, a hałas jaki przy tym robi wybudził mnie ze snu. Na zegarku była już ósma rano, czas więc się zbierać.
 Ubrałam się, zjadłam śniadanie i poprosiłam ciocię o podwiezienie mnie do byłej szkoły.
 - Cześć laski! - zawołałam na wstępie, gdyż moja była klasa miała lekcję zaraz przy wejściu do szkoły.
 - Endżi! Co cię znowu do nas sprowadza? - zapytała ucieszona Julita.
 - Chciałam sobie z wami porobić zdjęcia i się pożegnać. Po jutrze wylatuję z powrotem do Australii - spod kurtki wyjęłam pożyczony od ojczyma aparat. Jedna przerwa nie starczyła by się pożegnać z dziewczynami, więc przeczekałam 45 minut i skończyłam robić sobie zdjęcia z członkami klasy. Pożegnałam się ze wszystkimi, także nauczycielami i udałam się w kierunku centrum miasta. Po drodze robiłam zdjęcia miasta, by pokazać je chłopakom. Weszłam do pierwszego lepszego sklepu z pamiątkami, gdzie kupiłam im główny symbol Międzychodu - miniaturkę Laufpompy. Zakupiłam także dużo pocztówek, by mogli dać kilka najbliższej rodzinie. W drodze do szpitala weszłam jeszcze do cioci Beaty, by zrobić sobie zdjęcie z nią i chrzestnym, który wziął sobie kilka dni wolnego od pracy, a także wstąpiłam do cioci Lucyny i reszty rodziny.
 - Masz co potrzebowałaś? - zapytała ciocia, kiedy weszłam do jej biura.
 - Tak. O której ciocia kończy zmianę?
 - Za godzinę. Poczekasz tutaj czy idziesz jeszcze do sklepu?
 - Do sklepu? Po co?
 - No po zakupy a po co? - westchnęła.
 - A ma ciocia listę zakupów?
 - Tak - wcisnęła mi w dłoń świstek papieru i portfel. - Kup wszystko co jest na liście i coś dla siebie.
 W sklepie chodziłam z jak na prochach. Hala była ogromna, nie wiedziałam co gdzie jest, a moje myśli były gdzie indziej. Co chwilę uderzałam w kogoś wózkiem i robiło mi się coraz bardziej głupio. Myślałam o Danielu, który chciał zostawić Melbourne, przyjaciół i rodzinę by się ze mną spotkać. Pewnie jeszcze się obwinia o mój wyjazd. Jestem głupia.
 - Masz wszystko? - zapytała Alicja, kiedy w progu gabinetu zostawiłam cztery siatki pełne zakupów.
 - Tak sądzę - odsapnęłam. - A na co tyle jedzenia?
 - Na przyjęcie.
 - Przyjęcie?
 - Tak, przyjęcie. Organizuję przyjęcie pożegnalne dla ciebie. Możesz zaprosić Vicky - oznajmiła.
 - Ok. Będę mogła po nią pojechać z Maciejem? - zapytałam, a ciotka spojrzała na mnie wzrokiem bazyliszka. Teraz rozumiem dlaczego wyprawia przyjęcie, bo się cieszy, że wyjeżdżam.
 - Tak, oczywiście - uśmiechnęła się sztucznie.
 - Dziękuję.

 W domu wgrałam zdjęcia z aparatu do laptopa. Bardzo chciałam napisać tweeta, że cieszę się na powrót do domu, ale to ma być niespodzianka. Prezenty dla chłopaków zapakowałam w ozdobny papier i schowałam do walizki. Wciąż nie miałam pomysłu jak powitać przywitać się z chłopakami w Melb. Nie jestem dobra w wymyślaniu takich rzeczy, to Janoskians zawsze wpadali na świetne pomysły, nie ja. Eh, dlaczego nie jestem teraz jednym z nich? Jednym z chłopaków?
 - Ej, Damian? - zagadnęłam do kuzyna, który cały czas siedział przy komputerze.
 - Czego?
 - Jakbyś przywitał się z przyjaciółmi, których nie widziałeś miesiąc?
 - Nie możesz sama czegoś wymyślić? Jesteś... babą, to baby są od tego - spojrzał na mnie.
 - Właśnie że potrzebuję męskiego pomysłu. Bo ty już jesteś mężczyzną, prawda?
 - Ekhem, nie twój interes - odchrząknął. - I tak, jestem. Zazdrościsz?
 - W pewnym sensie tak - nie dałam po sobie poznać lekkiego zniesmaczenia jego stwierdzeniem. - Więc?
 - Nie mam przyjaciół, więc ci nie pomogę.
 - Tsa, dzięki - wstałam i wyszłam z domu. To samo pytanie zadałam Maciejowi.
 - Impreza - oznajmił jednym słowem, kiedy ja tak długo czekałam na odpowiedź.
 - Nie jest głupie. Pojedziesz ze mną po Vicky? - zapytałam.
 - Zależy dokąd.
 - Do jej babci. Pewnie tam siedzi.
 - Ok. Ale dasz na paliwo.
 - No ok. Ile chcesz? - zapytałam.
 - 20 złotych - wyszczerzył się tak, jak tego nigdy nie robił.
 - Co?! Litr paliwa kosztuje 6 złotych!
 - Szofer musi za coś jeść - a to wredna szuja naciągająca kuzynkę na pieniądze.
 - Trochę drogo...
 - To jest Polska, tu ludzie chcą zarobić - oznajmił lekko się uśmiechając.   
 - Nawet kosztem rodziny?
 - Nie wiem jak inni, ale ja tak.
 - A ja ci kiedyś pracę załatwiałam... - miałam nadzieję, że kuzyn będzie chciał tylko 5 złotych na paliwo i odpuści sobie koszty szofera.
 - Niech ci będzie - chłopak wziął kluczyki od samochodu i zszedł na dół.
 Weszłam tylko do cioci do kuchni powiadomić, że jedziemy po przyjaciółkę. Nie ubrałam nawet kurtki ani butów. Na nogach miałam kapcie w goryle, a na wierzchu bluzę i porozciągane spodnie od dresu.
 Śnieg dostawał mi się do butów, kiedy biegłam powiadomić Vix przez domofon, że już jestem i by schodziła na dół. Usiadłam na przednim siedzeniu i czekałam na wyjście nastolatki z klatki schodowej. Kiedy już to zrobiła nacisnęłam klakson, by zauważyła gdzie jestem. Wsiadła do auta i kuzyn odpalił silnik.
 W domu była już reszta rodziny. Wszyscy usiedliśmy przy wspólnym stole i zjedliśmy przygotowaną przez ciocię kolację. Choinka stojąca przy kominku wprawiała w świąteczny nastrój. Po kolacji dzieciaki przeszły do pokoju obok, gdzie grali w San Andreas Multiplayer, a ja z przyjaciółką poszłam do kuchni, by w spokoju porozmawiać o wyjeździe do Melbourne. 

5 komentarzy: