wtorek, 18 czerwca 2013

#20.2

 Zamknęłam się w pokoju i włączyłam muzykę by nie słyszeć jak mężczyzna zaczyna na mnie narzekać. Nie pomyślałam, że idą święta i że kwota, jaką mi przekazał raczej nie była tylko dla mnie, a na zakupy dla całej naszej trójki. Powinnam też uwzględnić to, że nie jest moim rodzonym ojcem i że wcale nie musi na mnie wydawać fortuny, chociaż był lepszy od mojego biologicznego. Myślałam nad tym kilka minut, spojrzałam na siebie w lustrze i stwierdziłam, że wcale nie były mi potrzebne nowe ciuchy. Głośno westchnęłam i wyszłam z pokoju.
 - John? Możemy pogadać? - weszłam do salonu, w którym mężczyzna pił meliskę.
 - Zależy czy masz mi coś mądrego do powiedzenia.
 - Mam.
 Staruszek pokazał mi miejsce obok siebie.
 - Słucham ciebie - wziął kolejny łyk naparu.
 - Postąpiłam strasznie samolubnie - zaczęłam.
 - No co ty nie powiesz? Ale proszę, kontynuuj.
 - Nie pomyślałam wcześniej, że te pieniądze mają iść na zakupy dla całej naszej trójki. Potraktowałam je bardziej jako... kieszonkowe. Wydałam prawie całość na siebie, a na was poszło zaledwie 20% całej kwoty.
 John patrzył na mnie znad kubka.
 - To już wiem, ale co w związku z tym?
 - Postanowiłam więc, że nie chcę nic pod choinkę. To, co kupiłam dzisiaj powinno mi starczyć, tym bardziej że nie musiałeś w ogóle na mnie wydawać pieniędzy, bo nie jestem twoją rodzoną córką. Szanuję ciebie, twoją pracę i twoje pieniądze. Jeżeli dam radę to oddam te 400 dolarów, a jeżeli nie to zrezygnuję na jakiś czas z kieszonkowe. Według mnie to dobre wyjście, ale nie do końca musisz się z nim zgadzać.
 Mężczyzna wciąż pił herbatę.
 - Chcę jeszcze tylko dodać, że ciebie bardziej obchodzi mój los, niż ja interesowałam mojego ojca przez całe moje życie - głos zaczął mi się załamywać, a oczy zaszkliły się. - To, co dla mnie robisz jest wspaniałe i wiedz, że nigdy ci tego nie zapomnę - popłakałam się.
 Twarz zakryłam w zgięciu łokcia i przetarłam przedramieniem, co za skutkowało całkowitym rozmazaniu tuszu do rzęs. John odstawił kubek na ławę stojącą obok, przysunął się bliżej mnie i mocno przytulił do siebie.
 - Nie płacz mała. Nie ważne czy rodzona, czy nabyta, ale dla mnie jesteś córką, jesteś jedną z dwóch najważniejszych dla mnie kobiet na tym świecie - począł mnie głaskać po głowie. - Ważne jest też to, że zrozumiałaś jaką wartość ma pieniądz a także pojęłaś jak łatwo je wydać, a jak trudno zarobić. 
 - I tak jestem okropną córką - szlochałam.
 - Wcale nie... aż taką okropną. Może nie jesteś idealna, ale jesteś jaka jesteś. Poza zachowaniem się w stosunku do mnie  to mogłabyś się nie zmieniać, ale nie pogardziłbym jakbyś zaczęła mnie nazywać ojcem lub tatą, bo jak tak po imieniu to się dziwnie czuję, tak młodo.
 - Dziękuję... tato - te słowo zawsze wypowiadałam z trudem, a teraz tak jakoś mi ulżyło po nazwaniu Johna swoim tatą, tak lżej na sercu. Dość dawno nie używałam tego słowa, od dobrych kilku lat.
 - O pieniądze się nie martw. Do świąt jeszcze prawie miesiąc, więc na przedświąteczne zakupy i jedzenie jeszcze znajdą się pieniądze...
 - Jedzenie... - wyszeptałam.
 - Taak, jedzenie, dużo jedzenia...
 - Nie. Jedzenie do szkoły.
 - Co z nim?
 - Muszę zrobić - szeptałam nie odrywając się od mężczyzny. - Maamoo!
 - Co chcesz?
 - Bigos!
 - Po co ci ten bigos?
 - Do szkoły na Dzień Kulinarii!
 - Moje ucho! - tata zamknął oczy z bólu. W końcu krzyczałam nad jego uchem, a mam dość donośny głos.
 - Cii - przypadkowo oplułam go. - Na kiedy dasz radę mi zrobić bigos?
 - A na kiedy potrzebujesz? - zapytała podchodząc bliżej.
 - Eeem... Nie wiem.
 - To się dowiedz.
 - To na jutro zrób - spojrzałam na nią.
 - Nie dam rady.
 - A jak bardzo śpiąca jesteś? - zapytałam.
 - Wcale.
 - No to w nocy będziesz gotowała - oznajmiłam.
 - A co ja jestem, twój pies?
 - Hau.
 Matka zrobiła groźną minę i poszła do lodówki.
 - Nie ma kiełbasy.
 - To idź kupić.
 - ZAMKNIJ SIĘ W KOŃCU TY MAŁA..!
 John spojrzał się na matkę a ja zatrzepotałam rzęsami niczym motylek skrzydełkami. Zapewne nie zrozumiał ani słowa z naszej rozmowy, ale zareagował na podniesiony ton matki.
 - Ehh... - odetchnęła głęboko. - Weź proszę ja ciebie portfel i idź do sklepu po kiełbasę, główkę kapusty. Resztę w domu mamy.
 - A mogę sobie kupić loda?
 - NIE! Po prostu kup to o co cię prosiłam, dobrze? - udawała miłą.
 - No dobrze - wstałam z kanapy, wzięłam portfel matki z jej rąk i wyszłam z domu.
 Cofnęłam się jeszcze do pokoju po słuchawki, ponownie wyszłam z domu i udałam się kierunku spożywczego. Po kilku minutach poczułam mocne uderzenie w łydkę. Odwróciłam się i zobaczyłam różową deskorolkę, a na niej nikt inny jak najmłodszy z braci Brooks.
 - Ty na prawdę działasz ludziom na nerwy, wiesz?
 - Wiem - zaśmiał się. - Wiele osób mi to mówi.
 - I mają rację.
 - Gdzie idziesz? - zapytał.
 - Do sklepu.
 - Wyglądasz okropnie.
 - Dzięki. Każda dziewczyna chciałaby to usłyszeć... Co, czemu?
 Chłopak wyjął z kieszeni telefon i jego wyłączony wyświetlacz postawił mi przed twarzą. Spojrzałam i krzyknęłam z przerażenia.
 - I że ja cała rozmazana wyszłam z domu?! Nie wierzę! - naśliniłam koniuszek palca i zaczęłam nim wycierać okolice oczu, gdzie były czarne zacieki z tuszu.
 - Poczekaj, pomogę - nastolatek napluł na rękę, po czym swoją śliną starał się zmyc resztki makijażu.
 - Dzięki! Serio potrzebowałam twojej śliny na twarzy! - stwierdziłam podirytowana.
 - Będziesz miała mniej zmarszczek.
 Spojrzałam na niego spode łba.
 - Błagam, daj mi jakąś chusteczkę bym mogła nią wytrzeć twoją ślinę z twarzy.
 - Ok, poczekaj - chłopak naciągnął rękaw bluzy na dłoń, po czym ścierał mi nią skórę z twarzy. - Znacznie lepiej - uśmiechnął się.
 - Dziękuję.
 - Nie ma za co. Czy pozwolisz jaśnie pani, bym mógł ci towarzyszyć w twej jakże długiej i męczącej wędrówce do sklepu widocznego na końcu ulicy? - ukłonił się.
 - Oh, oczywiście. Dziękuję że pytasz.
 Żwawym krokiem ruszyliśmy przed siebie. Chłopak trzymał swoja deskę w ręce, drugą ręką złapał mnie za dłoń.
 - Co ty robisz? - spojrzałam na niego.
 - Cii, nie psuj chwili - chłopak zbliżał swoje usta do moich, pomimo że się odchylałam od niego coraz bardziej.
 - Ale co ty robisz?
 Dochodziliśmy do końca ulicy, kiedy zza rogu wybiegł Skip.
 - Daniel! - zakrzyknęłam na powitanie.
 - Ufałem ci, a ty... ty mnie zdradzasz?! - zaczął machać rękoma.
 - To nie tak, ja... - nie miałam zielonego pojęcia, jak to wytłumaczyć. Prawda byłaby zbyt nierealna.
 - Wiesz co, myślałem że jesteś inna - chłopak podszedł bliżej i powąchał mnie. - A ty już się z nim całowałaś!
 - Co?! Nie! To nie tak..!
 - Nie tłumacz się! Jak ja mam ci ufać jak ty mi takie rzeczy robisz?
 - Ale...
 - To koniec! - chłopak odwrócił się na pięcie, uniósł głowę do góry i udał się z powrotem tam, skąd przyszedł.
 Z emocji usiadłam na krawężniku głowę oparłam o ręce i rozpłakałam się. Jai usiadł obok, objął mnie ręką i przytulił do siebie.
 - Nie pierwszy i nie ostatni - powiedział dość poważnie.
 - To jest tylko i wyłącznie twoja wina! - uderzyłam go pięścią w ramię.
 - Aua! Za co to?
 - Jeszcze się głupio pytasz? To jest twoja wina! - całkowicie dobita oparłam głowę o kolana i uderzałam nią o stawy.
 Młodszy bliźniak wyjął z kieszeni telefon i napisał smsa.
 - Nie mam po co być w Australii... - szlochałam.
 - Oj no nie przesadzaj, masz jeszcze mnie.
 - Ciebie? Ciebie?! Jak to wszystko sprzed chwili jest przez ciebie!
 - Angie, co się stało? - usłyszałam głos mojego ukochanego.
 Obok mnie właśnie siadał mój były chłopak, który momentalnie objął mnie i pocałował w potargane czoło. Byłam całkowicie skołowana.
 - Ale, jak to? Przecież dopiero... ty...
 - Coś ty jej zrobił pizdo?! - Daniel uniósł głos na przyjaciela.
 - Ja? Czemu sądzisz, że to jaj ej coś zrobiłem? Jak tędy przechodziłem to już tu siedziała cała zapłakana!
 - Chcesz się bić?
 - Co?
 - Zapytałem, czy chcesz się bić!
 - To chodź! Na gołe klaty! - chłopcy momentalnie wstali, zdjęli bluzy, wyszli na środek ulicy i ustawili się jak bokserzy na chwilę przed rozpoczęciem walki. Kompletnie nie wiedziałam co się tutaj właśnie działo. Patrzyłam jak przyjaciele się biją i to przez jakiś... urojony powód.
 - WEŹCIE IDIOCI PRZESTAŃCIE! - zaczęłam krzyczeć w ojczystym języku. - PRZESTAŃCIE!
 Pomimo próśb nastolatkowie nie uspokoili się. Wstałam, podeszłam do nich, odepchnęłam jednego od drugiego i każdemu dałam "z liścia" w policzek.
 - IDIOCI! CZY WAS DO KOŃCA BÓG OPUŚCIŁ?! - patrzyli na mnie i nie rozumieli żadnego ze słów. Przetarłam ręką twarz i zaczęłam mówić po angielsku. - WY JESTEŚCIE CHORZY! NIENORMALNI!
 Daniel i Jai trzymali się za obite policzki, na których widniał jeszcze czerwony ślad mojej dłoni. Zza swoich pleców usłyszałam znajomy, dławiący się śmiechem głos. Odwróciwszy się ujrzałam Beau, który stał za drzewem na terenie jednej z posesji i nagrywał wszystko telefonem.
 - A TY CO TUTAJ ROBISZ?!
 - Przepraszam, ale ta sytuacja prosiła się o jakiś czarny scenariusz!
 Spojrzałam na dwóch, jak się okazało udających bijatykę chłopców, którzy w tym czasie starali się opanować tłumiony w sobie śmiech.
 - Jesteście bandą idiotów - stwierdziłam.
 - Ale za to nas ko...
 - Nie! Nie dosyć, że dość dużo już dzisiaj przeszłam, to jeszcze przyprawiacie mnie o załamanie nerwowe, i podniesienie ciśnienia krwi! Chcecie się mnie szybko pozbyć z tego świata? Proszę! Najbliższym samolotem wracam do Polski! - miny chłopaków zrzedły.
 - Ale ty to na serio mówisz? - zapytał całkiem już spokojny Beau.
 - Tak! A teraz przepraszam, idę kupić kiełbasę i kapustę! - odepchnęłam najstarszego z nich na bok, do uszu włożyłam słuchawki i weszłam do sklepu znajdującego się po drugiej stronie ulicy.
 Niedługo po mnie wszedł Beau, który chodził za mną i próbował coś powiedzieć. Ze swoimi produktami podeszłam do kasy, zapłaciłam i wyszłam. Szatyn cały czas coś mówił.
 Na zewnątrz spojrzałam na Skipa, który trzymał się za głowę. Odwróciłam wzrok i udałam się do domu. Przez całą drogę powrotną szli za mną trzej nastolatkowie, którzy przed kilkoma minutami doprowadzili mnie do łez. Co jakiś czas przede mną pojawiała się sylwetka Daniela, jednak ja sprawnie i prawie tanecznym krokiem go omijałam.
 Weszłam do domu zatrzaskując chłopakom drzwi przed nosem. Cisnęłam portfel na ladę, zakupy położyłam obok. Dzwonek do drzwi nie przestawał dzwonić.
 - Czy coś się stało? - zapytał John odwracając wzrok od telewizora.
 - Tak! Chcę wracać do Polski!

*********************
dziękuję, że to czytacie. jesteście wspaniali x

12 komentarzy:

  1. Czemu dopiero za tydzień? ;(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ewentualnie mogę dodać w sobotę bo jestem 3 rozdziały do przodu i mam wenę na pisanie kolejnych, więc trzeba poczekać do soboty ;)

      Usuń
  2. Dlaczego tu jest inny czas? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. ale w jakim sensie inny czas? chodzi ci o różnice czasowe między Polską i Australią czy jak? :)

      Usuń
    2. No jak dodaje komentarz to u mnie jest 18:14 a jak dodam to inna godzina ;D

      Usuń
    3. możliwe, że to wina bloggera, bo na telefonie też mam takie błędy

      Usuń
  3. Nie mogę się doczekać następnego rozdziału xx

    OdpowiedzUsuń