sobota, 7 września 2013

#37

 "Te trzy miesiące szybko zlecą, obiecuję" - te słowa tkwiły mi w głowie każdego dnia, który się dłużył i dłużył... Minął dopiero miesiąc, a ja czułam się jakby to były rok.
 Siedziałam na ganku całe dnie i wyczekiwałam aż zapadnie zmrok. Zajmowałam miejsce na moim bujanym fotelu, obok mnie stał termos z gorącym kakaem, którym zapijałam tęsknotę. Obojętnym wzrokiem patrzyłam na dzieciaki z sąsiedztwa, które w czasie tych tygodni nauczyły się jeździć na deskorolkach, pomimo że zaczynały siedząc na swoich deskach i nogami odpychały się rozgrzanego asfaltu. Jakiś chłopak przyniósł ręcznie robioną rampę, na której dzieciaki się rozbijały, tłucząc sobie kolana i łokcie.
 Vicky była już w Polsce, ponieważ John nie zgodził się na telefon do jej rodziców z prośbą o przedłużenie jej pobytu u nas. Nie pozwolił także na nasz wylot do chłopaków w Los Angeles, ponieważ przelot, zarówno jak hotel, kosztowały by go tyle, co nowy samochód. Chłopcy nie mieli czasu na tweetowanie do fanów, a co dopiero napisanie do mnie. Będąc u Giny w zeszłym tygodniu dowiedziałam się, że rozmawiała z chłopakami raz, nie dłużej niż 10 minut, ponieważ jedyny wolny czas jaki mają to przerwa w drodze z hotelu do studia. Daniel napisał do mnie może z 4 smsy, informując mnie o tym, że mnie kocha, tęskni i że wszystko z nimi OK. Chociaż on o mnie pamiętał...
 Był już luty, został tydzień do walentynek, które miałam nadzieję, że spędzę z młodym Sahyounie. Niestety zostało mi tylko spędzenie tego wieczoru w towarzystwie psa, oglądając mdłe romansidła w lokalnej telewizji. Od Johna dowiedziałam się, że zaplanował romantyczną kolację z mamą i że ma dla niej niespodziankę, której nie chce zepsuć.
 Słońce kładło się za domem naprzeciwko, dzieci rozbiegły się do domów na kolacje. Drzwi od domu otworzyły się, w progu stanął John.
 - Chodź na kolację.

 Stół był w pełni nakryty zastawą. Na środku stołu, między serwetkami a koszykiem z chlebem stały zapalone świeczki. Zajęłam swoje miejsce i chwyciłam za kromkę chleba.
 - Kto do nas dzisiaj przychodzi?
 - Nie rozumiem pytania - mama postawiła półmisek za lasagnie'ą na desce na stole.
 - Nas jest trzech, czterech licząc psa, a tutaj widzę pięć talerzy, a wątpię by pies miał jeść za nami. Poza tym jesteście zbyt ładnie ubrani, by to miała być zwykła, rodzinna kolacja - oderwałam skórkę od białego wnętrza chleba i zjadłam ją.  - Nikt nie przychodzi - mama nie umie kłamać.
 Do drzwi rozległ się dzwonek, John skazał ręką w stronę korytarza.
 - Idź otworzyć - ojczym siedział z brodą opartą o ręce.
 Niechętnie poderwałam się z krzesła, poprawiłam robiony wczoraj koczek i otworzyłam drzwi.
 - Pan Sahyounie! - nie wierzę! W drzwiach stał właśnie John Sahyounie, który uśmiechał się szeroko, ukazując swoje szare od dymu papierosowego zęby.
 - Angie, cześć - przytulił mnie, wręczając kwiatka trzymanego w ręce.
 - Dzień dobry. Proszę, niech pan wejdzie - odsunęłam się pod ścianę, by pan John mógł swobodnie przejść przez wąskie drzwi.
 Ojciec Dana szedł prosto w stronę jadalni, skąd zawołał go tata. Stałam wciąż przy otwartych drzwiach i nie wierzyłam w to, co widziałam.
 - Johnowi serio zależy na dobrym kontakcie z panem Sahyounie - powiedziałam do siebie w myślach.
 - Są rodzice? - z rozmowy ze sobą w myślach wyrwał mnie czuły, kobiecy głos.
 - Pani Brooks! Nie wierzę! - szczęka mi się osunęła gdy zobaczyłam Ginę w pięknej sukni, która podkreślała jej szczupłą posturę. - Pięknie pani wygląda!
 - Dziękuję - Gina poczerwieniała na twarzy, trochę niezręczna sytuacja.
 - Wszyscy są już w jadalni - wskazałam ręką na wnętrze domu, zamknęłam za mamą braci Brooks drzwi.
 - Jak zwykle ostatnia, a ja sama mam problem do chłopców, że wiecznie się spóźniają na obiad... - stwierdziła, idąc w głąb domu.
 wszyscy się ze sobą witali, a ja stałam przy końcu korytarza ubrana w porozciąganą piżamę i kapcie w Hello Kitty.
 - Przebierz się i przyjdź zaraz tutaj - oznajmił John, zasuwając za mamą krzesło, jak to robi gentleman.
 Pobiegłam do pokoju, przeczesałam lekko włosy i wsunęłam na siebie swoją ulubioną, miętową kieckę z koronką. Kapcie ustąpiły miejsca baletkom, które pamiętają jakże udany sylwester z Janoskians.
 Zajęłam miejsce przy stole i nałożyłam sobie porcję lasagnie.
 Starsi rozmawiali ze sobą, popijając jedzenie winem przyniesionym przez Ginę.
 - Nie dziwię się, że Daniel tak bardzo uwielbia lasagnie, jest przepyszna! - pan John z pełnymi ustami zachwalał potrawę. - Rzadko kiedy coś ugotuję, dlatego Dan często je u Giny, której lasagnie jest jak niebo w gębie, cytując syna.
 Na twarzy kobiety zawitał nieśmiały uśmiech, który towarzysz jej do końca kolacji. Dorośli rozmawiali ze sobą o swoich dzieciach, a ja byłam z nimi tylko ciałem, duchem byłam na innym kontynencie, przy chłopakach. U nich jest właśnie środek nocy i zapewne imprezują lub odsypiają kolejny pracowity dzień w Stanach. Oh, ile ja bym dała za to, by móc być z nimi!

 Było już po 23, a w jadalni jeszcze było słychać śmiechy i rozmowy. Zapewne John otworzył butelkę z winem ze swojej kolekcji, skrywanym przed czujnym okiem mojej mamy, w garażu.
 Leżałam w łóżku, ponownie ubrana w piżamkę. Na nosie miałam okulary, na kolanach leżał laptop, w którym sprawdzałam facebooka. U dołu ekranu otworzył się chat z... Danielem!
 - "Jeszcze nie śpisz?" - przy tekście Skipa ukazała się emotikonka z buziakiem.
 - "Nie mam jak, w jadalni są moi rodzice, twój tata i pani Brooks. Siedzą, jedzą, piją i gadają. A jak tam Hollywood? Komuś już odbiła palma do głowy?"
 - "Nie, jeszcze nie. Chłopcy śpią, Beau nie wiadomo czemu śpi na tarasie, a ja jakoś nie mogę zasnąć. Pozdrów ode mnie tatę".
 - "Widzę, że ładnie balowaliście wieczorem. Pozdrowię, gdy tylko wyjdę z pokoju".
 Rozmowa z Danielem ciągnęła się przez dwie godziny. Szum w jadalni ustał, słychać tylko było pracującą w kuchni zmywarkę. oczy mi się kurczyły od zmęczenia, ale nie mogłam iść spać, nie teraz, gdy mam kontakt ze Skipem. Czekałam na rozmowę z nim przez miesiąc, teraz sen nie może mi tego zaprzepaścić.
 - "Muszę już iść, dochodzi piąta a przed nagrywaniem muszę trochę pospać".
 Miałam ochotę napisać, by nie zostawiał mnie samej, ale w końcu zgodziłam się na jego wyjazd, nie mam nic do gadania. Poza tym cała piątka ciężko tam haruje na swój sukces. Chwilowo ręce zastygły nad klawiaturą, nie wiedziałam co odpisać, aż w końcu rzuciłam zwykłe: "dbajcie o siebie" i dopisałam: "kocham cię, nie zapomnij".
 - "Ja również ciebie kocham. Do usłyszenia".
 Zielona kropeczka przy jego nazwisku zgasła, jak kolejna gwiazda nie niebie. Gwiazda, która spełniła czyjeś marzenie.
 Nigdy nie sądziłam, że będę za kimś tak bardzo tęskniła, by ze łzami szczęścia w oczach odpisać na wiadomość.
 Zamknęłam klapę komputera i pokój ogarnęła ciemność. Światła ulicznej lampy przebijały się przez niewielkie szpary żaluzji, jednak nie były one widoczne na ścianach pokoju. Zapaliłam na chwilę wyświetlacz telefonu, by ostatni raz zobaczyć która jest godzina. Dochodziło wpół do drugiej.
 - Czas iść spać - powiedziałam do siebie, kładąc się na bok, a łza spłynęła po moim policzku.

3 komentarze:

  1. Świetny rozdział! Szkoda że Janoskians tak długo nie wracają. Czekam na następny :).

    OdpowiedzUsuń
  2. Zostałaś nominowana do Libster Adward. Zapraszam: http://storyjanoskians.blogspot.com/2013/09/zostaamnominowana-do-libster-adward.html

    OdpowiedzUsuń