wtorek, 13 sierpnia 2013

#33

 Byliśmy właśnie na lotnisku i czekaliśmy na samolot do Polski. Marta miała przy sobie wszystkie walizki i czekała na powrót do szarej rzeczywistości. Wracała do krainy skutej lodem, niczym Antarktyda, ponieważ właśnie takie wyobrażenie miałam o tegorocznej polskiej zimie. Wigilia zawsze powinna być w zimie - takie wyobrażenie mają Polacy. A w Australii? Wigilia jest podczas wiosny. Może się to wydawać głupie, ale właśnie tak jest.
 Pożegnałam się z siostrą na najbliższe pół roku i z Johnem wróciłam do domu. Musiałam posprzątać dom dla gościa, który dzisiaj do nas wpadnie, na najbliższe dwa tygodnie. Moja przyjaciółka, Vicky.
 Pokój jako tako był już posprzątany. Deficyt powietrza w materacu został uzupełniony. Przyjaciółka leciała już od czterech godzin, pozostało mi tylko czekać.
 Chłopaków nie widziałam od czasu kiedy dałam im prezenty, z Danielem Johnem Sahyounie pisałam kiedy tylko mieliśmy na to czas, a ten raczej odwiedzał swoją babcię podczas świąt.
 - Słuchaj, musimy ci coś powiedzieć - słowa Johna sparaliżowały mnie. Brzmiało groźnie.
 - Coś się stało? Mam się bać? - oderwałam się od mojego zajęcia jakim było ścieranie kurzu.
 - Tak. Usiądź - John wskazał na kanapę, na której usiadł. - Więc...
 - Więc?
 - Tak. Wraz z mamą dostałem zaproszenie na sylwester u mojego przyjaciela. Wiesz którego, tego co trzymał kartony z twoimi rzeczami...
 - I co w związku z tym? - przeczuwałam, że tata zaraz powie magiczne słowa.
 - Dom jest do twojej dyspozycji.
 W środku zrobiło mi się cieplej. Sylwester z chłopakami, wolna chata, coś pięknego!
 - Jeej! Dzięki dzięki dzięki dzięki! - byłam strasznie podekscytowana. John jest cudowny zostawiając mi dom do dyspozycji, na całą noc sylwestrową. Ja, Vicky i czworo chłopaków z paczki Janoskians. Coś mi mówiło, że tego sylwestra nie zapomnę! - Jesteś cudowny! - objęłam go z całej siły. Byłam mu tak bardzo wdzięczna, że tuląc go trochę mocniej mogłabym mu połamać żebra.
 - Tak, wiem - odsunął się ode mnie. - I słuchaj dalej, bo to nie koniec dobrych wieści - źrenice mi się powiększyły ze szczęścia. - Mama się zgodziła na alkohol! Więc, jak twoja przyjaciółka już przyleci to pojedziemy zrobić zapasy na noc!
 - John na prezydenta! - miałam ochotę skakać z radości niczym szczeniaczek. Alkohol to dla mnie nierozłączna część każdego sylwestra. Jeżeli nie wypiję trochę, to impreza dla mnie się nie uda. Chłopcy na pewno też wypiją, więc będzie cudownie.
 Krzycząc ze szczęścia pobiegłam do pokoju po telefon by do chłopaków wysłać masowego smsa o bardzo wyczerpującej treści: "Sylwester, dom pusty, alkoholu nie musicie kupować. Będą zapasy!". Ich reakcja była podobna do mojej. 
 - To będzie coś - rzuciłam się na łóżko, a w mojej głowie zaczął się układać idealny plan całej imprezy.

 Ponownie byłam na lotnisku. Za niedługo powinna wylądować Vicky, która spędzi u mnie najlepsze dwa tygodnie swojego życia!
 Na pas wjechał ogromny Boeing, który dopiero co wylądował. Skakałam w miejscu i klaskałam w dłonie niczym mała dziewczynka, ciesząc się na spędzenie czasu z moją częścią. Do terminalu zaczęli wchodzić ludzie, którzy dopiero co przylecieli. W większości było słychać Niemców, ale nieznaczna część mówiła po Polsku.
 W końcu zauważyłam Vicky. Jak zwykle grzywka zasłaniała szaro-niebieskie oczy.
 - Vicky! - krzyknęłam na cały terminal, biegnąc w stronę przyjaciółki. - Tęskniłam! - przytuliłam dziewczynę najmocniej jak tylko umiałam.
 - Też tęskniłam! - choć raz odwzajemniła moje uczucia i gesty kierowane w jej stronę. - Te samoloty to jakaś masakra! jestem tak zmęczona, że zaraz pójdę spać.
 - Najpierw poznasz mojego ojczyma, pojedziemy na zakupy, zwiedzisz okolice, dom, a potem dopiero możesz iść spać - ciągnęłam szatynkę w kierunku Johna, jej walizki odebrałyśmy po drodze. - Vicky, John, John, Vicky. Poznajcie się.
 - Miło mi pana poznać - podała mu rękę.
 - Po angielsku dziecko! Polskiego nie rozumie - szturchnęłam ją łokciem w bok, a ta zrobiła się czerwona jak dół polskiej flagi przyklejonej do jednej z walizek.
 - Przepraszam. Vicky, Vicky Winter - tym razem powiedziała po angielsku. Zatkałam usta ręką by nie śmiać się w głos. Uwielbiam patrzeć na zawstydzoną Vicky. Niby ma prawie 17 lat, a jednak zawstydza się jak małe dziecko mające powiedzieć "Dzień dobry" obcej osobie.
 - John Miller. Miło poznać - ojczym uśmiechnął się do przyjaciółki pokazując, że nie jest straszny. - Więc, czy jesteście gotowe na zakupy?
 - Ja tak, a ty Vix?
 - A na co zakupy? - przyjaciółka zwracała się do mnie w języku ojczystym. Był to chyba najłatwiejszy sposób na komunikowanie się między nami.
 - Na sylwester. John z mamą wychodzą na całą noc i zostawiają dom pod moją opieką. Jedziemy kupić alkohol na imprezę - uniosłam znacząco brwi. Na pewno domyśliła się tłumaczenia tego znaku.
 - My dwie i pięciu chłopaków?
 - Nope. My dwie i czworo chłopaków. Jai wylatuje do USA, by spędzić sylwester z Arianą Grande w Nowym Jorku - w moich ustach brzmiało to prawie jak oznajmienie menadżera jakieś gwiazdy.
 - Tej Ariany Grande? - szatynce opadła szczęka z wrażenia.
 - Tak, też tak zareagowałam. Ale spokojnie, będzie jego brat bliźniak Luke, ich starszy brat Beau, przyjaciel James i mój ukochany Daniel. W końcu poznasz Skipa i resztę chłopaków! - dźgnęłam ją palcem w bok.  - Cieszysz się tak bardzo jak ja? Jesteś podekscytowana? Ha? Ha?
 - My dwie i czworo chłopaków? W tym oni pijani i ja trzeźwa? - chciała się upewnić.
 - No w sumie racja... - przygryzłam opuszek palca. - Dostaniesz aparat i będziesz nagrywała, bym mogła sobie zobaczyć co robię po pijaku - klepnęłam ją w ramię. Usłyszałam głośne sapnięcie i mruknięcie.

 W supermarkecie zakupiliśmy 4 butelki szampana ruskiego, dwie zgrzewki piwa i jedną butelkę wódki. Nie mam pojęcia kto to wypije, bo ja prawdopodobnie skończę się przed Nowym Rokiem z butelką "Ruskacza". Do tego wszystkiego dokupiliśmy różnego rodzaju przekąski i plastikowe kubki, gdyż te ceramiczne nie nadawały się na tego typu imprezy.

 Wyjęłam z bagażnika walizki przyjaciółką, z którą udałam się do wnętrza domu. Panda wbiegła z ogródka do domu i położyła się przed przyjaciółką. Vicky przed moim wylotem do Melbourne spędzała u mnie w domu tyle czasu, że dziwne by było, gdyba pies nie zapamiętał.
 - Witamy w Australii skarbie - z kanapy wstała nad wyraz miła mama. - Jak ci się udała podróż?
 - Podróż się udała, bo tu jestem, a tak to jestem bardzo zmęczona - ostatnie słowa przeciągnęła zwieszając ramiona w dół by pokazać, jak bardzo spać się jej chce.
 Weszłyśmy do pokoju, którym przyjaciółka zaczęła się napawać.
 - Ty masz taki pokój a ja u siebie mam wciąż owieczki na ścianach - z ust zrobiła podkówkę.
 - Jeszcze Jarek wam nie zrobił remontu?
 - Nie. Czeka do wakacji.
 - Sprecyzował których?
 - Nie.
 - Spokojnie. Jak pójdziesz na studia za trzy lata to będziesz miała inne ściany - poklepałam lekko zdołowaną nastolatkę po ramieniu.
 Vicky rzuciła się na łóżko i okryła się rozłożonym na nim kocem.
 - Bezdomni śpią tam - wskazałam palcem na leżący obok materac.
 - A w papę chcesz dostać?
 - Nie, ale twoje miejsce jest na materacu - oburzona wstała i zaczęła rozpakowywać walizki. - Nie wierzę! - zatknęłam dłonią usta.
 - Co?
 - Ty masz stanik!
 - A, no tak, zapomniałam - przyjaciółka pod bluzką zdjęła biustonosz, którym po chwili rzuciła w kąt pokoju.
 - Nic się nie zmieniłaś - zaśmiałam się.
 - To prawda? - zapytała rzucając poduszką w swoje legowisko.
 - Co prawa?
 - Że w Australii w domach są pająki i węże?
 - No. I to jeszcze jakie! Pająk jest wielkości pleców a ze zwiniętego węża mogłabyś zrobić kanapę dla wielodzietnej rodziny! - mówiłam sarkastycznie. Nie wierzę, że zapytała o coś takiego.
 - Ale ty mówisz serio czy sobie ze mnie jaja robisz? - pacnęłam się ręką w czoło. Nie używam sarkazmu tak często, by go nie móc wyczuć.
 - A ty się serio pytasz? - dziewczyna kiwnęła głową. Przyłożyłam dwa palce do skroni, udałam że pociągam za spust i niczym trup upadłam na łóżko, udając martwą.
 Mama dla nas na kolację zrobiła tosty, które wzięłyśmy do ogródka by móc je zjeść na huśtawce. Dziewczyna opowiadała mi o tym co przez kilka dni wydarzyło się w Międzychodzie, a ja jej o śliwie, po której już nie było śladu. Tęskniłam za takimi wieczorami, siedzeniu do późna i obgadywaniu wszystkiego.

 Było już trochę po północy, kiedy z huśtawki przeniosłyśmy się do pokoju, w którym zaczęłam jej jako tako opisywać chłopaków, ich wygląd, zachowanie i różnie dziwne rzeczy, które czasem robią.
 Zasnęłyśmy koło czwartej, by o ósmej zostać obudzone przez Johna oznajmującego nam, że doszła paczka. Tak, paczka jest ważniejsza od zdrowych ośmiu godzin snu. Vicky tylko na chwilę podniosła głowę, po czym padła śpiąc dalej. Chwyciłam za jej biustonosz, zapinając go na jej głowie.
 - Jaka paczka? - wyszłam do kuchni, gdzie czekał na mnie John z przesyłką. Chwyciłam za karton i go otworzyłam. Wśród ścinków z gazet znalazłam opakowaną w papier świąteczny bluzę. Tę samą, którą dałam Danielowi kilka dni wcześniej. Parsknęłam śmiechem i ubrałam na siebie brązową bluzę z kapturem.

 Vicky wyszła z pokoju dopiero koło południa, rzucając we mnie swoim stanikiem. W domu prócz naszej dwójki nie było nikogo. John był w pracy, mama poszła do sąsiadki a pies leżał w ogródku.
 - Ubieraj się - w ręce dziewczyny oddałam pocisk sprzed chwili.
 - Po co?
 - Zaraz przyjdą chłopacy by cię poznać. Chwyć za słownik od angielskiego, powkuwaj kilka słówek i przygotuj się na Australijski akcent, do którego przyswajałam się dwa tygodnie - nie oderwałam oczu od ceramicznej łyżki, którą jadłam płatki śniadaniowe.
 Szatynka zniknęła w łazience, a ja obżerałam się siedząc przed telewizorem. Nie musiałam długo czekać, by chłopcy bez pukania wtargnęli do domu niczym stado dzikich kun. Ostatnie jak ich widziałam, to urywki sprzed chwili jak Beau spadł na mnie. Spadł, bo chwilę wcześniej leciał chcąc rzucić się na jak zapewne myślał, pustą kanapę. Woń jego perfum, mięśnie i ciężar reszty chłopaków skutecznie uniemożliwiał mi swobodne oddychanie czy poruszanie się.
 - Zejdźcie ze mnie - wymamrotałam ledwo zrozumiałym i słyszanym głosem.
 Chciałam jakkolwiek się uwolnić, jednak blisko 200 kilo żywej, nastoletniej, umięśnionej masy doduszało mnie do siedzenia kanapy.
 - Dobra, chyba ma dość - oznajmił beau zsuwając się z moich zwłok. - Witamy ponownie w Melbourne. Wcześniej nie mieliśmy jak razem ci okazać, że cieszymy się z twojego powrotu i powrotu twojego niemalże brytyjskiego akcentu.
 - Ja i brytyjski akcent? Kiedy i gdzie?
 - Zawsze i tu - Beau dłońmi na mnie. - Uwielbiam twój prawie brytyjski akcent.
 - Dzięki? - nigdy nie zastanawiałam się nad tym, jakiego akcentu zazwyczaj używam.
 Skrzypnięcie drzwi oznaczało, że Vicky wyszła z łazienki. Zapewne widok jej przyjaciółki napastowanej przez czterech chłopaków nie należał do codziennych i normalnych. Vicky i 4/5 Janoskians wymieniali się spojrzeniami, dopóki Luke nie wskazał na nią palcem i nie spytał kto to. Zepchnęłam z siebie Beau i podeszłam do wyglądającej na przestraszoną dziewczyny.
 - Panowie i panie, to jest Vicky Winter, moja przyjaciółka z Polski, która spędzi z nami sylwestra w tym domu.
 - Cześć -  pomachała do nich nieśmiało, a chłopcy jak na złość papugowali jej zachowanie. - Oni zawsze tacy są?
 - Szczerze? Tak. Za to ich kocham.
 - Więc, na jak długo przyjechałaś? - do Vicky podszedł Luke, który przywitał się z nią.
 - Dwa tygodnie - odpowiedziała, a jej twarz zrobiła się czerwona, źrenice powiększyły się.
 - To będą dwa najlepsze tygodnie w twoim życiu - oznajmił Luke puszczając oczko.
 - Usiądźcie na kanapie, mam coś do oznajmienia - z Vicky ruszyłam w kierunku kanapy. - Więc, Luke? - wyszeptałam jej do ucha.
 - Co z nim? - kazałam przyjaciółce usiąść obok wcześniej wspomnianego nastolatka.
 - Więc słuchajcie mnie uważnie dzieci, drugi raz nie będę mówić - dłonie złożyłam na kształt pistoletu, którym wymierzyłam w każdego z osobna. - A gdzie Jai?
 - Dopiero teraz zauważyłaś, że go nie ma? - zaśmiał się James. - Siedzi w domu i pakuje się na wyjazd.
 - Ahm, Oki doki. Więc wracając do tematu. Mama i John zostawiają mi wolny dom na sylwester. W gabinecie jest zapas alkoholu i przekąsek na cały wieczór. Robicie jakiś wkład?
 - Zgram muzykę na płytę - zgłosił się James.
 - Ok.
 - Zorganizuję fajerwerki - po cichu powiedział "kaboom", a rękoma pokazał wybuch.
 - Ok... Byleby nie wybuchły w domu. Ja z Vicky zorganizujemy dom, przygotujemy jedzenie i sprzątniemy wszystko, co mogłoby się zniszczyć.
 - Mogę przynieść Fifę? - Luke podniósł rękę do góry.
 - Jasne. I pamiętajcie, to ma być nasza najlepsza noc, mamy ją zapamiętać do końca życia, jasne?
 - W nas wątpisz? W nas? Każdą noc z nami zapamiętasz - słowa Skipa brzmiały dwuznacznie, bynajmniej dla mnie.
 - Nigdy w was nie wątpiłam.
 - To dobrze. Panowie, czas na nas - Beau wydał komendę, a chłopcy jak posłuszne pieski wstali.
 - Gdzie się zwijacie?
 - Odwieźć Jai'a na lotnisko. Dzisiaj wylatuje do Nowego Jorku.
 - Może pójdziemy się z nim pożegnać? - zwróciłam się do Vicky. - Może i go nie znasz, ale chyba dobrze byłoby go pożegnać.
 - On jeszcze nie umiera, a mówisz to jakbyś miała go widzieć na pogrzebie.
 - Ty serio jesteś głupia, jak ja, nawet gorzej. No chodź się pożegnać - złożyłam ręce jak do modlitwy.
 - To idź. Ja zostanę. Popilnuję Pandzi.
 - Jesteś pewna? Nie chcę cię samej zostawić...
 - Idź. Zaraz przecież wrócisz.
 - Pisz jakby co. Jestem kilka domów stąd.

 Nasza piątka szła wzdłuż ulicy. Chłopcy mówili o Vicky, że wydaje się być fajna i to słodkie, jak się wstydzi. Trochę głupio było zostawić Vicky w domu, no ale mogła iść z nami. Jak się czegoś uprze to nie ma mocnych, ona zdania nie zmieni. Szłam bardziej z tyłu i przyglądałam się chłopakom. Nie zmienili się nic przez miesiąc. Tacy sami debile, jakimi ich zostawiłam. Kocham ich wszystkich właśnie za to, że nikt ani nic ich nie zmieni. W nich nie ma już co zmieniać.
 Pożegnałam się z Jai'em, który czekał na chłopaków przy samochodzie i pomachałam im, gdy odjeżdżali na lotnisko. gdy van zniknął z moich oczu pobiegłam do domu. Vicky siedziała na podłodze w salonie i bawiła się z psem.
 - Przyznaj się! - podeszłam do niej bliżej.
 - Do czego?
 - Luke ci się podoba!

**********
Blog nie jest zawieszony, ale posty będą trochę rzadziej się pojawiać.

6 komentarzy:

  1. zajebisty rozdział fajnie by było gdyby Vicky i Luke byli razem

    OdpowiedzUsuń
  2. Imię i nazwisko Vicky brzmi jak jakieś angielskie czy coś o.O

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. raczej z niemieckiego jak już, ale często to Winter ludzi myli, a tu nie jest przedstawione całe nazwisko to już w ogóle może mylić :D

      Usuń
  3. Super rozdział :D Już się nie mogę doczekać nn :**
    @Epic40713354 <3

    OdpowiedzUsuń
  4. Świetny rozdział! Czekam na następny. http://storyjanoskians.blogspot.com/

    OdpowiedzUsuń