**Jeżeli nadal chcecie być informowani o postach, to proszę o podanie swojego starego nicka na twitterze oraz nowego, w celu aktualizacji listy :) **
Na lotnisku nikt na mnie nie czekał. Nie chciałam aby rodzice siedzieli na ławkach w upale, wśród tysięcy ludzi i się męczyli czekając na mnie, toteż nie powiedziałam im kiedy przyjeżdżam. Chcę im zrobić niespodziankę, więc na mieście mam jeszcze coś do załatwienia.
Samolot przyleciał na czas, bez opóźnień, więc jedyne co mi pozostało to udać się do miasta to mój prezent dla nich.
Wsiadłam w taksówkę wraz z kilkoma walizkami i plecakiem, podałam kierowcy adres i ruszyliśmy w miasto, które rozświetlone promieniami słońca wyglądało jak z pocztówki. Wysokie wieżowce rzucały cienie nie wąskie alejki z drzewami, gdzie chowali się turyści nieprzyzwyczajeni do tak wysokich temperatur - a dzisiaj termometry miały wskazywać blisko 40°C - zapijając się litrami wody i shake'ów z lodem. Szklane drapacze chmur działały niczym wielkie lustra, w których odbijało się słońce, błękitne niebo i niewielkie kłębki chmur. Roznegliżowani ludzie paradowali w zbyt krótkich shortach i bluzkach ze zbyt dużymi dekoltami, bądź w ogóle bez koszulek, co na dzisiejszy dzień wydaje się dobrą opcją.
Chłonęłam widok miasta niczym sucha gąbka wodę, delektując się każdym obrazem. Z poszerzonymi źrenicami i zębami na wierzchu rozpamiętywałam miejsca, które mijaliśmy: tu alejka, gdzie chłopcy przebrani za Jalopedics wspinali się na drzewa, tam McDonald's w którym pracował Beau zanim wyprowadzili się do Ameryki. Jadąc wzdłuż wybrzeża z daleka wyszukałam miejsce mojej pierwszej randki z Danielem, której wspomnienie teraz rozgrzewało mnie od środka.
- Panienko, jesteśmy - kierowca zapukał w okienko za sobą i pokazał na budynek po prawej stronie ulicy. - Należy się 20 dolarów.
Wcisnęłam kierowcy zwinięty banknot i wyszłam z taksówki, z bagażnika wyjęłam wszystkie swoje walizki i weszłam do budynku, który był moim celem. Zostawiłam bagaże przy wejściu i udałam się do młodego mężczyzny w garniturze, który zauważywszy że idę w jego stronę uśmiechnął się i poprawił klapki marynarki. - Witamy w biurze podróży TUI, w czym mogę pani pomóc? - jego białe zęby na tle opalonego ciała wyglądały wręcz nierealnie.
- Em, tak, cześć, ja przyszłam uregulować opłaty związane z wycieczką na nazwisko Miller - uśmiechnęłam się, nie okazując zębów. Chciałam wyglądać uroczo, gdy jasnoniebieskie oczy mężczyzny przeglądały mnie na wylot.
Gdy chłopak odwrócił wzrok do monitora komputera wypuściłam z siebie powietrze i poprawiłam bluzkę przy dekolcie, która z powodu upałów przykleiła się do biustu.
- Dwutygodniowy pobyt na hawajach, ten wyjazd tak? - zapytał, na ułamek sekundy uciekając do moich dłoni przy koszulce.
- Tak tak - poczułam się głupio, nie wiedzieć czemu.
- Część kosztów została uregulowana, rozumiem że chce pani wpłacić resztę?
- Tak.
- Przelew? Gotówka?
- Przelew - z plecaka zawieszonego przez oparcie krzesła wyjęłam portfel, a z niego z kolei wyjęłam kartę kredytową, którą podałam mężczyźnie.
Po chwili wpisałam PIN karty i uregulowałam koszty związane z prezentem ślubnym ode mnie dla mamy i Johna. Przez cały pobyt w Perth oszczędzałam pieniądze które tam zarabiałam, by móc im opłacić wycieczkę. Niech wiedzą, jaką kochaną córeczkę mają
- Tutaj są bilety, życzę udanego wypoczynku - chłopak dał mi kopertę i uśmiechnął się, pokazując śnieżnobiałe zęby.
- A to nie dla mnie, ale dziękuję - schowałam kopertę do plecaka i wstałam.
Kasjer wstał również, podał mi rękę po czym uścisnął ją i usiadł z powrotem.
Kiedy chwytałam walizki stojące przy wyjściu usłyszałam jego głos.
- A dla kogo te bilety, jeśli mogę spytać?
- Dla mamy, prezent ślubny i te sprawy.
- To musisz być wspaniałą córką - zaśmiał się, a mi zrobiło się cieplej w sercu.
- Pewnie tak... Do widzenia!
Taksówka zatrzymała się przed domem, w którym nie było widać życia. Nie było żadnego z samochodów na podjeździe, pies nie szczekał w ogrodzie. Może pojechali załatwić jakieś sprawy związane ze ślubem? W końcu to już za kilka dni...
Rzuciłam walizki pod drzwiami i zaczęłam szukać kluczy, by wejść do domu i poczuć zapach rodziny.
Drzwi zaskrzypiały i ukazały zaciemnione wnętrze domu, za którym stęskniłam się przez te parę miesięcy. Kółka walizek cicho szmerały panele podłogowe, poza tym w domu było cicho.
- Halo? Jest ktoś w domu? - zawołałam, jednak nic nie było słychać odzewu.
Zaprowadziłam walizki do pokoju i udałam się na sprawdzanie domu, który jednak okazał się opustoszały z dusz. Poza mną nie było nikogo i to od co najmniej kilku godzin.
Rozpakowałam bagaże, ustawiłam pranie i położyłam się w salonie na kanapie, zaszywając się w jej zapachu męskich perfum i psiej woni, która dobrze współgrała z zapachem skórzanej tapicerki. Zapach domu oddany w jednym meblu.
Leżałam tak od dłuższego czasu, w ciszy, która nie była stworzona dla mnie. W domu musi być głośno, a nie przeraźliwie cicho, niczym w horrorze zaraz przed czymś co ma cię zabić.
Minęła kolejna godzina, którą spędziłam na pieczeniu placka w kuchni. Dom zaczął się wypełniać zapachem piernika i cynamonu, za którym w tym rodzaju ciasta przepadałam. Uszykowałam stół w kuchni do wspólnego podwieczorku i czekałam, a czekaniu nie było końca. Zdążyłam nawet wywiesić pranie i zanieść walizki do biura Johna, a rodziców i psa ani widu ani słychu. Może stało się coś poważnego?
Wyjęłam telefon z kieszeni spodni i zadzwoniłam do Johna, który odebrał po drugiej próbie połączenia.
- Halo?
- Gdzie jesteście?
- Na plaży, a czemu?
- Bo czekam na was w domu od blisko trzech godzin...
- Zaraz jesteśmy.
John rozłączył się jako pierwszy, nawet nie zdążyłam odstawić aparatu od ucha, a usłyszałam dźwięk przerwanego połączenia.
Po pół godzinie usłyszałam samochód na podjeździe i serce zaczęło mi walić jak oszalałe. Wstałam od kuchennego stołu, wytarłam spocone ręce o materiał spodni na pośladkach i ruszyłam w stronę drzwi, które po chwili otworzyły się i do domu weszła rodzina. Pies rzucił mi się pod nogi popiskując ze szczęścia, mama z Johnem przytulili mnie tak nagle, że nawet nie zauważyłam kiedy. Łzy samoistnie zaczęły wypływać z oczu.
- Tęskniłam... - wydukałam, a mama zaczęła mnie głaskać po głowie.
- Wiem córciu, my też tęskniliśmy...
- I opowiadaj, jak tam twoja kariera? - John wyjął z lodówki szampana, którego popijaliśmy do ciepłego jeszcze piernika.
- Żadna kariera, tylko siedzenie w hotelu i na planie filmowym. Nic ciekawego, żadnych ciekawych ludzi, nu-dy.
- Ale początkowo mówiłaś, że ci się tam podoba, że masz tam przyjaciół...
- Nie chcę o tym mówić, ok? Przejechałam się tam na kimś, nie mam nawet ochoty tam wracać... A co tam u was?
Popołudnie spędzone z rodziną poprawiło mi humor, który psuł się od dłuższego czasu. Dużo śmiechu i rodzinnej atmosfery działało na mnie jak narkotyk dla narkomana, wpływało pozytywnie na mój organizm. Potrzebowałam tego bardzo, bardziej niż czegokolwiek w życiu. Przez te parę dni mam nadzieję że nabiorę dosyć sił, by przetrwać w Perth.
Następnego dnia udaliśmy się na przedślubne zakupy. Nie miałam jeszcze sukienki ani butów i trzeba coś zrobić z moimi włosami w kolorze pawia Smurfa.
Po kilku godzinach męczącego chodzenia po sklepach wybrałam swoją sukienkę, a włosy odzyskały stary wygląd dzięki pomocy jednego z salonów fryzjerskich w centrum handlowym.
W kieszeni spodni zawibrował telefon, który pospiesznie wyjęłam. Na ekranie pojawiło się zdjęcie Daniela, a poniżej napis "kochanie dzwoni".
- Halo?
- Jesteś już w Melb?
- Tak, od wczoraj. A wy kiedy będziecie?
- No właśnie, jest problem - w głosie Daniela wyczułam nutę załamania.
Usiadłam na najbliższej ławce i zasłoniłam twarz we włosach.
- Co się stało?
- Nie wracamy z Ameryki... - zasłoniłam usta ręką, by nie rozpłakać się. - Jesteś tam?
- Tak, jestem - podniosłam oczy ku górze, by powstrzymać łzy.
- Nie wracamy z Ameryki, bo wracamy z Europy! - w tle dało się słyszeć krzyki radości reszty Janoskians, którzy darli japy jak najgłośniej tylko mogli. By nie ogłuchnąć musiałam odstawić telefon od ucha, a i tak jeszcze wyraźnie słyszałam ich okrzyki.
- Jak tylko wrócicie, to was zabiję, obiecuję - zaśmiałam się.
- Czemu?
- Za doprowadzanie mnie do zawału serca, głąby! O mało nie umarłam jak mi oznajmiłeś, że nie wracacie na ślub mamy!
- Aha, to spoko, możesz to zrobić jutro z samego rana, jeżeli tylko odbierzesz nas z lotniska.
- O której macie samolot?
- Wylatujemy za godzinę z Londynu, powinniśmy być koło czwartej w Melbourne.
- To do zobaczenia jutro.
- Kocham Cię.
- Ja Ciebie też.
Rozłączyłam się i przytuliłam do mamy, która stała nade mną nie wiedząc co się stało.
- Jutro chłopcy przylatują - wtuliłam się w mamę niczym małe dziecko.
- To dobra nowina, nie płacz...
Budzik obudził mnie o drugiej, więc miałam chwilę na bardzo poranną toaletę i zjedzenie czegoś, zanim ruszę na lotnisko. Wzięłam samochód Johna, gdyż jest nieco większy i o 3 wyjechałam spod domu. o tak wczesnej porze na ulicach nie ma prawie w ogóle ludzi, tylko jacyś zapijaczeni młodzi dorośli wymiotujący w alejkach dawali oznaki, że miasto wciąż żyje i ma się dobrze.
Po pół godzinie znalazłam się na lotnisko, w hali przylotów, gdzie usiadłam na ławce i czekałam na chłopaków. Oczy kleiły mi się od wczesnej godziny jak nigdy wcześniej. cztery godziny snu to jednak mało, mogłam odpuścić sobie ostatni film i iść wcześniej spać, ale nie pomyślałam.
przez ogromną oszkloną ścianę wpatrywałam się we wschodzące słońce nad pasem startowym, wyczekując na samolot, w którym siedzą przyjaciele, jednak czas dłużył się niemiłosiernie.
W końcu pojawił się samolot, który o godzinie 4:35 zaczął podchodzić do lądowania. Przetarłam oczy i minimalnie się rozbudziłam, by po chwili zostać brutalnie obudzona przez pięciu rozwrzeszczanych nastolatków, którzy - oczywiście jak na Janoskians przystało - muszą się witać krzycząc przez całe lotnisko. Po chwili pięć żywych mas rozgrzanych ciał zwinęło się wokół mnie w pewnym rodzaju uścisku, który bardziej przypominał orgię niedźwiedzia na króliku niż przytulenie.
- Też się cieszę na wasz widok, ale pozwólcie mi się trochę rozbudzić. Jest dopiero piąta rano, a ja już jestem na nogach od trzech godzin - bąknęłam, a chłopcy ściszyli głosy o pół tonu.
- Rozbudzisz się w McDonaldzie, bo jedziemy na śniadanie - zarechotał Beau, a reszta mu zawtórowała.
- A nie możecie jak normalni ludzie zjeść śniadania w domu, w ciszy i w spokoju? Musicie się truć żarciem z Maca?
- Dopiero co wróciliśmy z Europy, gdzie nasza opiekunka wydzielała nam jedzenia, a tutaj trafiliśmy na kolejną - powiedział smutnym tonem Jai.
- Jaka znowu opiekunka?
- Ronnie - powiedzieli chóralnie, a ja już wiedziałam, jak Ronnie musi się cieszyć spokojem od bandy Janoskians.
W drodze do McDonald's śpiewaliśmy piosenki puszczane w radio. Czwórka chłopaków gnieżdżąca się na tylnej kanapie samochodu oddychała powietrzem, które wypuścił chłopak obok. Jeep Johna po wypchaniu go piątką chłopaków i ich walizkami już nie wydawał się taki duży.
Pod jednym z licznych barów sieci Ronalda McDonalda chłopcy zaczęli wylewać się z samochodu, rzucając się jeden na drugiego na ziemię.
- Bo normalnie wysiadanie z auta jest zbyt mainstreamowe - skomentowałam, a chłopcy wyciągnęli się na zimnym po nocy betonie. - Co zamawiacie? Ja stawiam.
- Angie stawia! - wykrzyknął James, a reszta wydała z siebie okrzyk zdziwienia.
- Wielka aktorka to teraz ją stać - stwierdził leżący na ziemi Jai.
- Mam dobry dzień, to stawiam - wytknęłam język i ruszyłam w stronę baru, w którym - jak się później okazało - wydałam blisko 200 dolarów na 25 kanapek śniadaniowych, 8 jajkoburgerów, 10 kaw, 6 shake'ów. Pięcioro nastolatków a zjedzą więcej jedzenia na śniadanie niż ja przez tydzień.
Przez 2 godziny spędzone w McDonald'sie rozbudziłam się bardziej niż chciałam i wypiłam więcej kaw niż kiedykolwiek wcześniej. Chyba umrę na zawał z przedawkowania kofeiny.
Chłopcy opowiadali o wszystkim co się u nich działo przez najbliższy okres. Kilometry jakie nas dzielą i strefy czasowe, które nas różnią uniemożliwiają nam prawie całkowicie kontakt.
- Hej, Luke - zawołałam, a chłopak spojrzał się na mnie z ustami pełnymi od kanapki. - Jedziesz ze mną jutro po Vicky na lotnisko? - Chłopak kiwnął głową i próbował coś powiedzieć, jednak uciekające z jego ust jedzenie uniemożliwiło mu na dokończenie wypowiedzi. - Tak, przyjadę po ciebie o 5 rano.
Kciuk klona Jai'a poszedł w górę.
Przed 8 porozwoziłam chłopaków do domów, by mogli iść spać, a gdy samochód był już pusty, wróciłam do domu, by choć na chwilę zamknąć sztucznie utrzymywane w gotowości oczy.
*****************
Pewnie się powtarzam, ale przepraszam za tak późno napisanego posta. Nie wiedziałam że prawko pochłania taką ilość czasu, a testy tylko mnie dobijają, niektórzy powinni wiedzieć o co mi chodzi. Chcę też jeszcze skorzystać z wakacji, a niestety cały czas spędzam nad tysiącami pytań testowych i podręcznikiem, prawie w ogóle nie wychodząc z domu.
Komputer odmawia mi posłuszeństwa, a nowy dostanę dopiero po urodzinach, więc musicie wytrzymać te 3 lub mniej tygodni.
Przepraszam.
Jak chłopacy przyjechali, żadnego wspomnienia o Danielu :( Ale post SUPERZAJEBIASZCZY ! Czekam, rozumiem twoje powody braku czasu, ale mam nadzieję że będzie jak najszybciej :D DANIEEL <33333333333
OdpowiedzUsuńsuper :) bardzo lubię Twoje ff :D
OdpowiedzUsuńzapraszam na mojej koleżanki
http://minute-to-midday.blogspot.com/
Cudo. Czekam na next ;*
OdpowiedzUsuńWikcia737
Świetny, nie mogłam się doczekać, zapraszam do siebie http://thejanoskinsfanfiction.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńświetny *-* / @myszkamiki726
OdpowiedzUsuńŚwietny / @brooksqueen_
OdpowiedzUsuńTen blog jest cudowny! Z niecierpliwością czekam na następny rozdział!
OdpowiedzUsuńZapraszam do siebie: wanted-fanfiction.blogspot.com
kiedy next? <3
OdpowiedzUsuńHej, kiedy następny rozdział? a tak wgl to świetny jest, ale czuję, że zaraz namącisz bo teraz jest tak sielankowo i wgl, takie mam wrażenie. xd / l
OdpowiedzUsuńHejka!
OdpowiedzUsuńTo jest świetne :) Bardzo bym się cieszyła jakbyś mnie poinformowała jak będzie nowy rozdział @ily__dk
kiedy nex bo czekam już ponad miesiąc :O
OdpowiedzUsuńdziewczyno jest już listopad a to nie ma kolejne cześci
OdpowiedzUsuńpospiesz sie prosze