wtorek, 11 czerwca 2013

#20.1

Powoli kończył się listopad i moim największym problemem było przygotowanie miejsca noclegowego dla przyjaciółki. Takie rzeczy wolę robić na długi czas do przodu, by później móc co najwyżej poprawić niedoskonałości. Biurko zostało wyniesione  do biura Johna, a w jego miejsce przyszedł dwuosobowy dmuchany materac. Zapewne kiedy nastolatka je ujrzy przypomni jej się noc w szkole w podstawówce, kiedy to właśnie taki materac przebiłyśmy. Piękne czasy dzieciństwa.
 - Angelika! - z kuchni dobiegło mnie wołanie matki.
 - Co chcesz? - wchodząc do pomieszczenia o moje nozdrza uderzył zapach świeżo wyjętego z piekarnika ciasta czekoladowego.
 - Grzeczniej proszę - kobieta rzuciła ścierką w zlew. - A co z prezentami?
 - Jakimi prezentami?
 - No na święta.
 - Osz kur... - matka spojrzała się na mnie. - ...w Warszawie nie sprzedają!
 - Co?
 - Nie chciałam przekląć to musiałam coś wymyślić, nie?
 - To co robimy z tym fantem?
 - Jakim? - zapytałam spoglądając na rodzicielkę.
 - Po kim ty jesteś taka głupia to ja nie wiem...
 Odchrząknęłam.
 - Bez takich mi tu! - zagroziła.
 - Musiałam.
 Z rozmowy wyrwało nas trzaśnięcie drzwiami.
 - Takiej zamieci to ja nigdy nie widziałem! - krzyknął John.
 - Co? Śnieg? - wybiegłam na podwórko, rozejrzałam po okolicy i zawiedziona weszła do domu. Zanim zamknęłam drzwi zaczęłam się zastanawiać czy ja na prawdę jestem taka głupia wierząc w śnieg w Australii.
 Z kuchni wydobywało się głośne wręcz rżenie ojczyma i matki, a także szczekającego na nich Pandy.
 - Ha ha, przezabawnie jest nabijać się z dziecka - podeszłam do blatu i ukroiłam sobie jeszcze ciepły kawałek ciasta.
 - Przepraszam, ale twoja mama mi powiedziała, że ty tak zawsze reagujesz jak ktoś coś mówi o śniegu - mówił próbując powstrzymać śmiech.
 - Czy ty serio jesteś aż taka głupia by się na to nabrać? Tym bardziej tutaj? - założyła ręce na piersi.
 - Czy ty serio musisz być taka wredna?
 - He he. To jak - ręce wytarła w fartuch. - Jedziemy po prezenty?
 - Głupi pomysł to to nie jest - mężczyzna ukroił kawałek placka.
 - Wiem, bo mój - kobieta pokazała mi język.
 - Jeszcze się doigrasz - wskazałam na nią palcem.

 Od pół godziny staliśmy w korku w centrum miasta. Powoli kończyła mi się playlista w iphonie, a nie chciałam podsłuchiwać rozmowy starszych, bo zapewne uzgadniają co mi kupić na święta. Mogłabym się założyć, że to coś miało bardzo  skomplikowaną nazwę, ponieważ mama co chwilę zaglądała do podręcznego słowniczka. Spojrzałam do lusterka, które znajdowało się na środku przedniej szyby Jeepa. W tym momencie mój wzrok napotkał się z oczami ojczyma i zauważyłam jego dość nietypowy, wręcz dziki uśmiech. Zdjęłam jedną słuchawkę, ściszyłam muzykę i poprosiłam go by powtórzył to, co zapewne mówił.
 - Czy wierzysz w Świętego Mikołaja? - zaśmiał się.
 - Nie. Już nie - spojrzałam na odwróconą w moją stronę matkę. - A co, powiedziała ci o moim wypadku z Mikołajem?
 Jego śmiech tylko potwierdził moją tezę.
 - I że serio jak mu zdjęłaś brodę to zaczęłaś płakać i krzyczeć, że to oszust? - spojrzał na mnie w lusterku.
 - Miałam wtedy 6 lat! A ty mamo nie musisz ciągle wygadywać moich pomyłek z wcześniejszych lat! - zwróciłam się do niej w ojczystym języku.
 Ta spojrzała na mnie i coś szepnęła partnerowi na ucho. Staruszek wybuchnął śmiechem.
 - Co tym razem ci powiedziała? - zapytałam.
 - Serio biłaś tego pana po twarzy?
 - Jejku! Byłam mała i ja serio wierzyłam w Mikołaja i jego pomocników, a jak później się okazało to wszystko było maskaradą... Mają nauczkę by nie okłamywać dzieci.
 Samochód poruszał się z prędkością 5 km/h z tą różnicą, że my większość czasu siedzieliśmy w tym samym miejscu. Od godziny.
 - Jakbyście mi dali kasę to bym doszła do centrum handlowego, zrobiła zakupy i zdążyła wrócić tutaj, zanim wy byście zajechali na parking - stwierdziłam przełączając piosenkę.
 - Spokojnie. Mamy cały dzień na zakupy - mężczyzna wyłączył samochód.
 - Tak, cały dzień. Pomijając fakt, że mamy już 15.30 a od godziny stoimy w tym... korku.

 Korek powolnie zaczął się poruszać do przodu. Przejechaliśmy może 100 metrów, po czym znowu zaczęło się trąbienie i krzyczenie. W Polsce by klęli i wybijali szyby, a tutaj krzyczą w miarę kulturalnie. Położyłam się na siedzeniach z tyłu samochodu, nogi oparłam o szybę po stronie kierowcy i poczęłam śpiewać słuchane właśnie piosenki. Zerknęłam na Johna, który mówił coś matce i grzebał w portfelu. By im jeszcze bardziej dopiec mój śpiew zamienił się w wycie. Nie dłużej niż po minucie na moim brzuchu poczułam delikatny ucisk rzucanego portfela. Z lewego ucha wyjęłam słuchawkę.
 - Idź, zrób zakupy sama. Jak damy radę to spotkamy się w jakiejś kawiarni - zażenowany oparł głowę o szybę i pięścią uderzył w klakson.
 - Dziękuję! - jak najszybciej odpięłam pasy, wychyliłam się by ucałować go w policzek i wyszłam z auta.
 Wyminęłam kilka samochodów i z korku wydostałam się na prawie pusty chodnik, którym udałam się centrum handlowego znajdującego się około 200 metrów od miejsca postoju. Zajrzałam do beżowego, skórzanego portfela i naliczyłam około 400 dolarów.

 Wchodziłam do każdego sklepu i z każdego coś wyniosłam: a to bluzkę - dla siebie, spodnie - dla siebie, o i wisiorek - także dla siebie. Nie będąc samolubna kupiłam także coś dla najbliższych - John załapał się na wodę kolońską a mama na krem przeciwzmarszczkowy +50. Przechodząc obok jednej z wystaw w oczy rzuciła mi się brązowa bluza z kapturem, a na nim mordka pedobear'a. Pomyślałam że to idealny prezent dla Daniela, choć pasowałby także dla reszty chłopców. Weszłam do sklepu, obejrzałam ciuch bliżej i zakochałam się w nim. Spojrzałam na cenę i na zawartość portfela.
 - Starczy - stwierdziłam i zdjęłam bluzę z wieszaka.
 Po zakupie udałam się do cukierni umiejscowionej zaraz przy wejściu z parkingu do centrum. Wydając resztę z portfela zamówiłam sobie lody i usiadłam na ławce. Po półgodzinnym czekaniu na przybycie Jaśnie Państwa napisałam do nich smsa o tym, że ich dłuższe siedzenie w korku lub "zakupy" nie są konieczne i że mogą wracać do domu. Wspomniałam także o tym, że postanowiłam wracać pieszo do domu (wolałam nie pisać o wydaniu 400 dolarów na "duperele", jakby to stwierdzili).

 Siedziałam w pokoju przed laptopem, ubrana w zakupione przed dwiema godzinami ciuchy. Upominki dla ojczyma i matki leżały na łóżku, zresztą tak samo jak bluza dla Skipa. Pomimo głośnej muzyki usłyszałam podjeżdżający na podjazd pojazd Johna. Wzięłam prezenty dla nich i w podskokach zbiegłam na dół. Wodę kolońską i krem schowałam na krzesłach, na których zazwyczaj siedzą wchodzący przez drzwi domownicy. Wskoczyłam na blat, przyjęłam seksowną pozę, zrobiłam dziubek i zaczesałam włosy do tyłu.
 - Ty tu co? - zaśmiał się mężczyzna patrząc na mój niesamowicie seksowny wygląd.
 - Jestem divą - oznajmiłam.
 - W to nie wątpię. Jak zakupy?
 - Spójrz na swoje krzesło to się dowiesz.
 Podsiwiały brunet odsunął swoje krzesło po czym podniósł z niego buteleczkę.
 - Och dziękuję, nie musiałaś. Mam w zapasie - odrzekł.
 - A dla mnie co masz? - zadowolona rodzicielka jak zwykle pomyślała tylko o sobie.
 - Spójrz na krzesło a się dowiesz - cmoknęłam na nią i puściłam oczko.
 Kobieta podniosła słoiczek, spojrzała na niego i zrobiła grymas.
 - Czy według ciebie ja wyglądam na PONAD pięćdziesiąt lat?! - krzyknęła, kiedy John wyjął jej upominek z rąk.
 - No wiesz, nie chciałam cię już bardziej postarzać, więc wzięłam 50+ niż 70+.
 - To według ciebie ile ja mam lat?
 - No nie wiem, tak z 55-60? - perfekcyjnie wplotłam sarkazm.
 Matka wyglądała teraz jak Grumpy Cat. Zeszłam ze stołu i spojrzałam na zaciskające się pięści Polki.
 - Mówiłaś ci, że pożałujesz - szarmancko zarzuciłam włosami.
 - I tylko to kupiłaś? - zapytał mężczyzna powstrzymując się od śmiechu.
 - No nie. Kupiłam jeszcze to co mam na sobie, prócz butów - stanęłam jak modelka.
 - To gdzie reszta?
 - I tu się zaczyna problem, bo to nie wszystko co kupiłam - pobiegłam do pokoju po bluzę, którą po chwili pokazałam rodzinie.
 - A to dla kogo, bo na mnie zbyt młodzieżowe - odezwała się matka.
 - Przezabawna tak bardzo, że aż wcale. To kupiłam dla Daniela.
 - A gdzie reszta?
 - To nie wszystko co kupiłam.
 - To co jeszcze kupiłaś? - zapytał lekko zdenerwowany John.
 - Lody.
 - I chcesz mi powiedzieć, że na wszystko wydałaś 400 dolarów?!
 - No tak, mniej więcej.
 Australijczyk pacnął się ręką w twarz, która po chwili zrobiła się cała czerwona ze złości. Nie chcąc bardziej napinać atmosfery postanowiłam wziąć bluzę i siebie do pokoju, by ojczym mógł ochłonąć. 

****************
Jak widzicie to jest pierwsza część tego rozdziału (tak, bardzo się nudzę) i mam już kilka rozdziałów do przodu.

 Vicky! Z okazji Twoich nadchodzących w środę urodzin chciałabym Ci życzyć wszystkiego najlepszego, zdrowia, szczęścia z Kociakiem no i byś wytrzymała ze mną kolejne 13 lat!  Żyj jak najdłużej!

8 komentarzy:

  1. "a gdzie reszta?" hahaha :D
    Świetny, czekam na następny xx

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. dziękuję Ci za wyrażanie opinii o blogu. jesteś jedyną, która to robi :) x

      Usuń
  2. SUPER :))
    Kiedy następny post? ;>

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. planuję na środę, bo mam ich kilka do przodu ;)

      Usuń
  3. Możesz mi powiedzieć co oznacza ten "pies" w tle? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Pies - zaprojektowany przez śp. Keith'a Haring'a. Chłopcy mają takie tatuaże z dopiskiem "psy będą szczekać" (ang. "dogs are gonna bark") co odnosi się do hejterów :)

      Usuń